X

Wyszukiwarka portalu iFrancja

Za długie korty, za wielka piłka

Artykuł wprowadzono: 20 czerwca 2021




Paryski nie-co-dziennik

Wiem: futbolówka zapanowała nad naszą częścią świata. Lecz zanim wrócimy do piłki kopanej, raz jeszcze zatrzymam się przy tej żółtowłochatej, przez siatkę przebijanej, wszak na podparyskich kortach Rolanda Garrosa emocje aż kipiały. Od dawna mają opinię nieprzyjaznych faworytom. Mówi się, że są dla nich za długie, co dotyczy zwłaszcza kobiet, ale w tym roku klątwa ta sięgnęła samego króla ceglanej mączki. Rafael Nadal – 13-krotny triumfator French Open – został zdetronizowany.

– Idemo na titulu na Roland Garrosu! – odgrażał się Novak Djoković. I stało się. – W półfinale pokonałem Rafę po epickim boju. Zdobyłem mój prywatny Mount Everest, bo zawsze, gdy grasz z Rafą, czujesz, że wspinasz się na najwyższą górę świata – oświadczył Nole. I faktycznie był to epicki pojedynek, jeden z najwspanialszych w historii Garrosa. Porównywalny jedynie z tym sprzed 16 lat, kiedy paryska saga Nadala się zaczynała, gdy debiutant z Majorki w dniu swoich 19. urodzin rozegrał fenomenalny półfinał z Federerem (w tym roku Szwajcar wycofał się z powodu zmęczenia po trzech wygranych meczach). Wtedy Hiszpan wygrał w czterech setach, teraz w czterech przegrał z Djokoviciem. Czy to pożegnanie Rafy z Paryżem? Okazały pomnik w tenisowym miasteczku im. Rolanda Garrosa już ma. Sam go uroczyście odsłonił.

– Będąc już na Evereście, musiałem zrobić wszystko, by z niego nie spaść i udało się w finale odwrócić losy spotkania ze Tsitsipasem – kontynuował Serb. Grek nie był Grekiem Zorbą i przegranej w finale nie przyjął jak „piękną katastrofę”, zamiast radości ze swego największego osiągnięcia sportowego okazał – skądinąd zrozumiały – głęboki smutek. Djoković, wygrywając Garrosa, zdobył swój 19. tytuł wielkoszlemowy i jest w połowie drogi do klasycznego Wielkiego Szlema, czyli wygrania w jednym roku kalendarzowym wszystkich czterech szlemów. Przed nim Wimbledon i US Open. Jak je wygra, zostanie rekordzistą zwycięstw wielkoszlemowych (Nadal i Federer mają ich po 20), liderem wielkiej trójki rywalizującej o miano najlepszego tenisisty wszech czasów. Gdyby Nole dorzucił do tego jeszcze tytuł olimpijski, byłby to Złoty Szlem, co w historii tenisa udało się tylko Steffi Graf w 1988 roku (olimpiada w Seulu).

À propos kobiet – to powiedzenie o „za długich kortach” na Garrosie sprawdziło się aż zanadto. Iga Świątek grała w ćwierćfinale jako jedyna zawodniczka z pierwszej dziesiątki rankingu WTA. Zwyciężczyni turnieju Czeszka Krejcikova zajmowała 33. miejsce, a rok temu nawet 104. Jak wiadomo, nasza anielica potknęła się o swe skrzydło i nie obroniła tytułu. Mogła jeszcze powtórzyć wynik Jadwigi Jędrzejowskiej z 1939 roku i wygrać debla w parze z Amerykanką Bethanie Mattek-Sands, 9-krotną triumfatorką Wielkiego Szlema (5 razy w deblu, 4 w miksie), nazywaną Lady Gagą tenisa ze względu na jej oryginalną osobowość poza kortem. Lecz nie dały rady Czeszkom – triumfatorce Garrosa Krejcikovej i Siniakovej. I tak nagrody oraz tytuły zostały rozdane.

Wracamy więc do innej piłki, cięższej, większej i – kto wie – może jeszcze bardziej kapryśnej. – Naprzód Biało-Czerwoni! Naprzód Niebiescy! Czerwoni! Pomarańczowi! – pokrzykuje paryska czy brukselska ulica, cała piłkarska Europa. Na stadionach, w strefach kibica, przed ekranami telewizorów wybucha radość, złość, bezradność. Spóźnione Euro 2020 to dla jednych sportowe święto (We are the champions), dla innych wojna (Kill them all) albo inne barbarzyństwo (Fuck them all).

Futbol dawno przestał być tradycyjnie pojmowanym sportem. Stał się fenomenem o zasięgu planetarnym, odmianą plebejskiej kultury, przez którą wyrażają się egzaltacje plemienne, emocje sięgające prehistorycznych instynktów. To swoiste antidotum na demonstrowaną na co dzień rzekomą racjonalność, rodzaj uniwersalnej sekty ze swymi guru, wpływowym establishmentem i wielkim show-biznesem na usługach profesjonalnych manipulatorów emocjami. Sposób zaklinania rzeczywistości wpisany w wymiar niemal antycznej tragedii. Wydarzenia między bramkami stają się jak przeznaczenie, którego nie można zmienić. Werdykt jest natychmiastowy, a pomyłka arbitra – fatum bez apelacji. Przypadek na boisku decyduje o szczęściu lub nieszczęściu narodów, tłumów, jednostek. To wielki eurojackpot o rekordowej puli nagród, ironizował jeden z francuskich piłkarzy.

Futbolowe gwiazdy są bardziej biznesmenami zajętymi zarabianiem pieniędzy niż sportowcami w duchu niegdysiejszych ideałów Coubertina. Spotykamy wśród nich odwagę i szlachetną walkę, ale i chytrą przebiegłość. Bo żeby wygrać, trzeba umieć symulować faule, umiejętnie ciągnąć za koszulkę, skutecznie podciąć lub celnie uderzyć łokciem. Emocje! Wszędzie są takie same – i te plemienne, i te indywidualne, nad którymi czuwa armia policjantów, żandarmów, agentów ochrony. Tak zabezpieczony piłkarski teatr zmierza do nieuchronnego finału. Wywołuje euforię Francuzów, napięcie Niemców, rozczarowanie Polaków. Ale to wszystko może się zmienić. Fatum może ustąpić miejsca katharsis. Czekając na tę przemianę, sam idę na osiedlowe boisko, żeby choć trochę obniżyć poziom stresu na wypadek błędu Benzemy lub Girouda albo Szczęsnego, Krychowiaka czy Lewandowskiego.

Allez la Pologne!

Meszek Turkiewicz




Najpopularniejsze

Zobacz także