X

Wyszukiwarka portalu iFrancja

Wyrąbana „dżungla” – Tygodnik Angora

Artykuł wprowadzono: 5 marca 2016




Czwartek, 25 lutego. Sąd administracyjny w Lille wydaje ostateczną decyzję. Południowa część nielegalnego obozu dla uchodźców pod Calais, zwanego „dżunglą”, może być zlikwidowana. Trybunał nie bierze pod uwagę argumentów protestujących przeciwko temu organizacji humanitarnych. Prefekt Nord-pas-de-Calais Fabienne Buccio zapewnia, że wszystko odbędzie się w białych rękawiczkach. Rzeczywistość zaprzeczy jej słowom.


Według policji i prefektury w południowej części „dżungli” mieszka 800 osób. Organizacje humanitarne doliczyły się trzech tysięcy, w tym 400 dzieci, z czego 300 bez rodziców. One najbardziej chcą się przedostać na Wyspy Brytyjskie, do swych bliskich. To główny argument działaczy charytatywnych. – Dzieci są tutaj wśród swoich. Wywiezienie ich do ośrodków dla uchodźców jest nieludzkie – mówi jedna z protestujących. Minister spraw wewnętrznych Bernard Cazeneuve zapewnia, że jest to decyzja podyktowana względami humanitarnymi. W obozie panują warunki sanitarne urągające ludzkiej godności. Częste są tam przypadki gwałtów, bijatyk i prostytucji. Z drugiej strony imigranci powoli zaczęli sobie organizować życie. Jest kaplica erytrejska, zbiorowa kuchnia i laicka szkoła. Ci, którzy chcą dostać się do Wielkiej Brytanii, zostaną umieszczeni w przystosowanych do życia w nich kontenerach z wszelkimi wygodami. Reszta, która chce ubiegać się we Francji o azyl polityczny, zostanie umieszczona w 102 ośrodkach dla uchodźców rozsianych po kraju. Decyzja o ewakuacji ma też podtekst polityczny. Życie handlowe w Calais zamarło. Wieczorami restauracje świecą pustkami. Ludzie boją się wyjść na ulice.

Na wieść o likwidacji południowej części „dżungli” na Belgię padł blady strach. Na granicy z Francją wprowadzono kontrole w obawie przed falą imigrantów, którzy tym razem z flamandzkiego wybrzeża Belgii będą się starali przedrzeć na Wyspy Brytyjskie. Przewodniczący Parlamentu Europejskiego Martin Schultz uważa, że w tej sytuacji to normalne. Szef resortu spraw wewnętrznych Francji zarzuca Belgii niczym nieuzasadnione kroki i naruszenie postanowień z Schengen, dopuszczających wprowadzenie na pół roku takich ograniczeń, ale tylko w przypadku „wyjątkowego zagrożenia porządku publicznego”. Zdaniem Cazeneuve to w tej sytuacji nie ma miejsca. Media nad Sekwaną krzyczą, że decyzja Belgów oznacza koniec „europejskiej solidarności”. Nowy francuski minister spraw zagranicznych Jean-Marc Ayrault jest zdania, że „jeśli nie uda się uratować Schengen, to idea wspólnej Europy legnie w gruzach”.

Tymczasem drugiej „dżungli” boją się na całym francuskim wybrzeżu nad kanałem La Manche. Pod Dunkierką już od dawna istnieje drugi obóz, który jest mniej opisywany w mediach, a mieszka tam kilka tysięcy imigrantów. Boją się uchodźców w Cherbourgu i w Ouistreham. W 1944 r. lądowali tu alianci, teraz w przeciwną stronę chcą się na Wyspy Brytyjskie przedostać uchodźcy.
Rankiem w poniedziałek 29 lutego południową część „dżungli” okrążył kordon 200 policjantów. – Pani prefekt zapowiedziała, że obędzie się bez przemocy. To, co działo się na miejscu, zaprzecza jednak jej słowom – mówi jedna z działaczek charytatywnych. Na teren wkraczają buldożery i ekipy, które mają burzyć domki sklecone z drewna, plastyku i folii. Początkowo wszystko przebiega spokojnie. Pojedyncze osoby policjanci siłą odprowadzają na zewnątrz obozu. Po kilku godzinach narasta masowy opór. Kilkudziesięcioosobowa grupa uchodźców wspierana przez działaczy organizacji „No border” zaczyna się opierać. Nie chcą opuszczać tego, co tu mają. To minimum egzystencji, ale to jest ich. To wyrwali losowi. W kierunku policjantów uzbrojonych w tarcze i ochraniacze lecą kamienie. Policja odpowiada gazem łzawiącym. W ruch idą butle z gazem. W trzech „domkach” podłożono ogień. Płomienie podsycają atmosferę napięcia. Ewakuację wstrzymano, ale we wtorek 1 marca operacja została wznowiona. Władze są zdeterminowane, by „dżunglę” zlikwidować.

Uchodźcy są podzieleni. Jedni myślą o tym, jak się dostać do Wielkiej Brytanii – inni, co zrobić, by za wszelką cenę trzymać się obozu w Calais, ale rośnie liczba tych, którzy chcą wracać do siebie. Do Afganistanu, Iraku, Erytrei.

Amarkhan miał 14 lat, gdy uciekł ze swojej wioski w afgańskich górach do Anglii. Pięć lat pracował na Wyspie na czarno w restauracji, na zmywaku. Potem Brytyjczycy go wyrzucili. – Niczego nie mam, ani wykształcenia, ani pieniędzy, a mogę pracować 24 na 24 – mówi. – Co ja tu robię? – pyta retorycznie Nasrat. – Oni nas tutaj traktują jak zwierzęta. Stąd decyzja. Nasrat wraca do swej afgańskiej wioski, mimo że wciąż wisi nad nią miecz talibów. Ma w kieszeni dokument wydany przez Francuskie Biuro Imigracji i Integracji. To jego przepustka. Dzięki niej ma szansę na otrzymanie od państwa francuskiego biletu na samolot i trochę grosza na pociechę. Takich ludzi jest coraz więcej. (MB)
Na podst.: Le Monde, Le Figaro,
Le Parisien, BFM TV




Najpopularniejsze

Zobacz także




Wydarzenia

Ogłoszenia