X

Wyszukiwarka portalu iFrancja

Wściekłość w sercu, gniew w rozumie – Paryski nie-co-dziennik

Artykuł wprowadzono: 21 stycznia 2019




Trwa wojna o „nowy świat”. Wojna cywilna, socjalna, mentalna. Fundamentalne niezadowolenie, frustracja i nienawiść są jej orężem, którym niszczy się kruchy ład polityczny, zarówno ten krajowy, jak i międzynarodowy.

Na francuskim froncie tej wojny jej zarzewiem od dwóch miesięcy jest ulica nazywająca siebie ruchem „żółtych kamizelek”.

To ruch bez struktur, programu, przywódców manifestujący co sobotę wściekłość przeciwko podwyżkom, przeciwko biedzie, przeciwko wszystkiemu. Jest efektem 40 lat choroby, jak w grudniowym orędziu zdiagnozował nieszczęście swego ludu Jupiter – nazywany tak Emmanuel Macron, wyniesiony do władzy przez ten sam antyestablishmentowy ferment, który dziś buntuje się przeciwko niemu. A jeszcze 18 miesięcy temu, obejmując swój urząd, był nadzieją na nową Francję, ba, na nową Europę. „Będę wam służył z miłością. Pogodzę was wszystkich” – zapewniał. Kilka dni temu, aby uśmierzyć nieustającą rewoltę, napisał do Francuzów oficjalny list, proponując wielką debatę narodową, która miałaby zmienić wściekłość w rozumną naprawę kraju.
List ma 2335 słów, 34 tematy, 4 główne zagadnienia: podatki, organizacja państwa, ekologia i demokracja ujęta razem z imigracją. Wszystko w formie pytań w rodzaju: Jak uczynić nasz system podatkowy sprawiedliwszy i bardziej efektywny? Czy wybory powinny być obowiązkowe? Jak wzmocnić zasadę laickości w relacjach państwa z religiami kraju? Łącznie 33 pytania zakreślające ramy wielkiej konsultacji narodowej. Można dołączyć i inne sporne treści, bo „dla mnie nie ma pytań zakazanych” – zapewnił dobrym piórem prezydent Francuzów. Debata potrwa do 15 marca. Ale już pojawiły się głosy, że ta litania pytań to maskarada, strategiczne bla, bla; lud debatuje, a Jupiter i tak zrobi swoje. Poważna debata powinna się skończyć rozstrzygającym referendum, a ta jest podstępna, pozorna, jednokierunkowa, po to tylko, żeby Jupiter zyskał na czasie.

Forma otwartego listu pisanego do Francuzów nie jest nowością w politycznym życiu Francji. Praktykowali ją Mitterrand i Sarkozy w kampanii wyborczej, broniąc swoich programów. Lecz dla Macrona to próba ratowania prezydentury już nie opatrznościowego męża stanu, za jakiego uchodził, a patchwork-prezydenta, jak go określił Le Parisien. „Patchwork” kreujący swój image, robiąc oko do poprzedników. Z de Gaulle’a miał przejąć postawę dumnego samotnika walczącego przeciwko wszystkim, z Pompidou smak sztuki i wspólną bankierską przeszłość u Rothschilda, z Mitterranda literackie upodobania, spryt i przebiegłą strategię, z Sarkozy’ego energię i skłonność do mniej lub bardziej kontrolowanych prowokacji. Już nie Jupiter, ale „Patchwork” – albo Guliwer.




Ten Guliwer może być powalony, a nawet zniszczony przez liliputów w żółtych kamizelkach mających potencjalnie środki, aby usunąć Macrona, który stał się fałszywym nosem systemu – twierdzi znany francuski filozof Michel Onfray. Obok rosnących w siłę radykalnych masowych już partii: ultralewicy Melenchona i ultraprawicy Marine Le Pen, z żółtym kolorem buntu sympatyzuje znaczna część paryskiego salonu. Słychać w nim coraz kunsztowniejsze perory, kończące się prostą konkluzją, taką jak: Skończyć z monarchią elektoralną, która opanowała Francję. Oddać inicjatywę obywatelom. Wprowadzić demokrację bezpośrednią. Lud powstał, niech prowadzi nas do lepszego. To niesprawiedliwość rodzi „żółtą przemoc”, ale tę przemoc można zrozumieć. Są i inne głosy: Skończyć z jakobinizmem prowadzącym do zimnej wojny domowej. Nie rozumiemy już, dokąd idziemy. To kontynuacja internetu w realu, numerycznej, kolektywnej siły bez granic, której ogień może ogrzać naszą egzystencjalną samotność, ale i spalić świat hejtowym płomieniem nienawiści. Wszak internet to wynalazek wojskowy.

Motorem dziejów wcale nie jest walka, strach czy ciekawość – lecz gniew święty, przynajmniej dla myślicieli pokroju Sloterdijka. Długa jest historia gniewu: i tego plemiennego, i społecznego. Od czasów antycznych jest on cieniem naszej cywilizacji. Kroczy tuż obok specyficznej przyjemności, inspirowanej nadzieją indywidualnej albo kolektywnej mniej lub bardziej finezyjnej zemsty. Coraz więcej jest wyrafinowanych „banków gniewu”, prostych, wyspecjalizowanych, krajowych i międzynarodowych, w których obywatele deponują ów kapitał w nadziei należnego wykorzystania go, gdy nadejdzie ich czas „sprawiedliwego” odwetu. Banki te należą nie tylko do populistycznych partii, ruchów i grup społecznych. To odwieczna walka biedniejszych z bogatszymi, szczęśliwszych z nieszczęśliwymi, rządzących z rządzonymi, fenomen posiadania lub poddania się czyjejś władzy, to także „idealny” konflikt równości z wolnością, który jest jądrem demokracji, a ta – przynajmniej na razie – nie ma alternatywy.

Po śmierci Boga (instytucjonalnego czy nie) trzeba znaleźć nowy wektor dla gniewu i nienawiści, byśmy nie wpadli w otchłań bytu, gdzie Sąd Ostateczny nie stracił racji bytu – tyle tylko, że to nie Bóg go wykona, a HISTORIA, bez żadnej apelacji, a tym bardziej łaski najdłuższego nawet czyśćca. Amen.

Leszek Turkiewicz




Najpopularniejsze

Zobacz także




Wydarzenia

Ogłoszenia