Paryskie lotniska Orly i Charles’a de Gaulle’a Roissy przypominają oblężone twierdze
Wściekłe taksówki
Na obwodnicy paryskiej można się poruszać tylko w żółwim tempie – 250 kilometrów korków. Do Pałacu Kongresów przy Porte Maillot trudno jest się przebić nawet pieszemu lawirującemu między stadem pojazdów stojących zderzak w zderzak.
W centrum dochodzi do starć z uzbrojonymi po zęby i zakutymi w pancerze policjantami. To krajobraz pięciodniowego protestu taksówkarzy w Paryżu. Dołączyli do nich koledzy z Lyonu i Marsylii, paraliżując ruch w tych miastach – drugim co do wielkości i w najstarszym we Francji.
W całym kraju zarejestrowanych jest 50 tysięcy taksówkarzy, z tego ponad 17 tysięcy w regionie stołecznym. Takie dane podaje Prefektura Paryża. Ich protest spowodowany jest obawami przed konkurencyjnością ze strony tak zwanych VTC, czyli samochodów turystycznych z kierowcą, które można wynajmować przez telefon. Są tańsze, cieszą się uznaniem osób przybywających do Paryża czy Marsylii.
Jak zostać
paryskim taksówkarzem
Większość z nich jeździ prywatnie, część to pracownicy dwóch największych firm monopolistycznych mających podpisane kontrakty z wielkimi koncernami. Pasażer dzwoni pod wskazany numer, podając kod. Taksówka przyjeżdża. Pod koniec kursu pasażer podpisuje kwit taksówkarzowi. Wszystko się odbywa bezgotówkowo. Największa taka paryska firma była podobno powiązana z socjalistycznym prezydentem Mitterrandem. Taksówkarz nie ma lekko. Musi spędzić 14 – 15 godzin za kółkiem siedem dni w tygodniu. Niektórzy przez wiele lat pracują tylko w nocy – mniej bezpiecznie, ale nie ma stresu spowodowanego korkami. Warunki stawiane przed kandydatem w Paryżu nie są takie srogie jak w przypadku kierujących „black cab” w Londynie. Nad Sekwaną trzeba mieć prawo jazdy od minimum trzech lat, ukończony kurs pierwszej pomocy, zdany egzamin z zasad obowiązujących taksówkarzy i umieć „czytać” plan miasta. Uzyskanie takiego certyfikatu kosztuje od 2 i pół do 3 tysięcy euro i łatwiej go uzyskać w Paryżu (około 80 proc. kandydatów) niż na prowincji, gdzie wymagania są bardzo wysokie. Co więcej – taksówkarz mający stołeczną licencję, a przenoszący się z rodziną na podparyskie przedmieścia, jeśli nie chce tam pracować, musi zdawać wszystko od nowa i w praktyce okazuje się to znacznie trudniejsze. Tutaj na 30 kandydatów „przechodzi” pięciu.
Mniejszy popyt – większe sito. Sytuacja szczególnie absurdalnie i zupełnie niezrozumiale dla przybysza z zagranicy wygląda na lotnisku Orly. Jeśli ktoś chce jechać do jakiejś miejscowości pod Paryżem, to musi się ustawić w kolejce do taksówek mających na „kogucie” informację, że kierowca obsługuje przedmieścia. Jeśli stanie na postoju „paryskim”, to żadna taksówka go nie weźmie, a jeszcze doczeka się paru opryskliwych uwag na temat „nierozgarniętych cudzoziemców”. Ten skomplikowany układ biurokratyczny omija samochody turystyczne z kierowcą (SWT), jednak największe oburzenie taksówkarzy wywołuje sprawa licencji.
Kwadrans postoju
Iskrą, która podpaliła lont pod beczką z prochem była decyzja rządu uznająca, że SWT mogą czekać na klientów dłużej niż kwadrans. Wcześniej takie ograniczenie „wywalczyli” sobie paryscy taksówkarze, chcąc wykończyć konkurencję. Sami zatrzymują się gdzie popadnie, łamiąc zasady ruchu – na żółtej linii, na zakręcie, na skrzyżowaniu, blokując wąską uliczkę, „bo przecież czekam na pasażera”. To samo prawo wywalczyły sobie firmy obsługujące SWT. Narastające od miesięcy niezadowolenie eksplodowało, powodując paraliż w największych miastach Francji.
Taksówkarzy szczególnie kłuje w oczy to, że aby zostać szoferem w SWT, nie trzeba nie tylko przechodzić administracyjnego toru przeszkód, nie tylko wydawać 3 tysięcy na certyfikat i setek miesięcznie na wynajęcie samochodu, ale przede wszystkim, że tamci kierowcy nie muszą wykupywać owej osławionej licencji, dzięki której można na dachu umieścić „koguta” z napisem Taxi parisien. Tu w grę wchodzą grube pieniądze. Licencja kosztuje ĆWIERĆ MILIONA EURO! (w 2002 roku płacono za licencję TYLKO 120 tysięcy). W Cannes, Nicei i innych kurortach Lazurowego Wybrzeża trzeba do ćwierci miliona dorzucić kolejne pięćdziesiąt tysięcy, mimo że teoretycznie licencja jest DARMOWA! Tyle tylko, że zasady rynkowe popytu i podaży dyktują warunki, albowiem w regionie stołecznym licencję z prefektury za darmo można dostać minimum po 17 latach. Wynika to z tego, że mimo potrzeb liczba taksówek jest z góry określona. Kwotę 250 tysięcy euro taksówkarze spłacają rzecz jasna na raty, ale jest to dla nich także lukratywny zarobek i inwestycja. Bo oto na stronach internetowych często można znaleźć ogłoszenie takiej treści: „W związku z przejściem na emeryturę sprzedam licencję w takim i takim rejonie podparyskim. Klientela zapewniona. Cena – 120 tysięcy euro”. Rzecz polega na tym, że taksówkarz spłacił, powiedzmy, dwie trzecie z ćwierci miliona, a resztę traktuje jako swój dodatek do emerytury. Kupującemu, który dopiero rozpoczyna karierę „za kółkiem”, taki interes się świetnie opłaca, bo jest właścicielem licencji za połowę ceny. Interes kwitnie, a rynek jest legalny. Niemniej fakt, że samochody turystyczne bez kierowcy nie muszą sobie nad takimi problemami łamać głowy i za rejestrację na prefekturze płacą 100 euro, wywołały wściekłość taksówkarzy na rząd.
A władze Francji pod naciskiem ulicy, mając na uwadze swą rekordowo niską popularność, w końcu ustąpiły. Na dwa miesiące zamrożono zezwolenie wydane SMK. Na postojach w okolicach lotniska Charles’a de Gaulle’a Roissy zapanowała radość. Pod Orly sytuacja wciąż jest napięta, bo tam uważają, że władze grają na zwłokę. Rozejm ogłoszono, broni nie zakopano.
(MB)
Na podst.: Le Parisien, France Info, BFM TV