Paradoksalna przyjaźń dwóch kobiet, których życie staje się jednym. Pierwsza pisała powieści, czyli produkowała kłamstwa (Lubię kłamać, zawsze kłamię), kochała balangi, alkohol, narkotyki, mężczyzn, kobiety, sportowe samochody, hazard, ryzyko, Normandię. Była ikoną Francji, symbolem rewolucji seksualnej, wygody, wolności, beztroski czasów prosperity. Druga, też pisarka, wkłada jej myśli niczym jedwabne pończochy, ubiera się w jej życie, żeby zapomnieć o swoim. Zamieszkała w niej, jak w wynajętym mieszkaniu i napisała o niej książkę, zarazem powieść, biografię, autobiografię, dziennik.
Tytuł książki – „Sagan 1954”. Autorka Anne Berest napisała ją na zamówienie Denisa Westhoffa, syna Françoise Sagan, z okazji 10. rocznicy śmierci Saganki i 60. ukazania się jej światowego bestselleru „Witaj, smutku”, książki, która odkryła nową George Sand. „Ta propozycja wydała mi się znakiem czasu” – pisze Berest. Tego lata rozstałam się z ojcem mojej córki. Czułam się jak walizka bez uchwytu. Sagan dzień i noc była ze mną. Myślałam o niej, czytałam wszystkie jej biografie, powieści, wywiady. Ona dała mi odwagę, była najlepszym pocieszycielem, starszą przyjaciółką, która będąc w moim wieku (30 lat), wszystko już przeżyła – dwa śluby, dwa rozwody, światową sławę pisarki adaptowanej przez kino, granej przez Jean Seberg, śpiewanej przez Juliette Gréco, zasypywanej pochlebstwami, ale i doświadczonej bliskością śmierci po ciężkim wypadku samochodowym.
„Witaj, smutku” to historia 17-letniej Cécile, która podczas wakacji na Lazurowym Wybrzeżu odkrywa smak miłości uprawianej dla przyjemności. Książka wtedy bulwersująca, odważna, wręcz niemoralna. 18-letnia Saganka, nazywana przez rodziców „Kiki”, napisała ją z nudów w ciągu 6 tygodni, wystukując „dziełko” jednym palcem na maszynie. Tytuł zapożyczyła z wiersza Paula éluarda, a podpisała pseudonimem z powieści Marcela Prousta, bo ojciec nie życzył sobie, aby użyła rodzinnego nazwiska (nazywała się Françoise Quoirez). Debiutancka książka z dnia na dzień stała się sukcesem, zarówno komercyjnym (sprzedano milion egz. w ciągu roku), jak i artystycznym – zdobyła Nagrodę Krytyki, wcześniej przyznaną Albertowi Camus za „Dżumę”.
Została gwiazdą. Małe monstrum, jak nazwał ją noblista François Mauriac, uwiodło zarówno paryską inteligencję, jak masową publiczność. Chciała być Stendhalem, ale została Saganką. Pisała książki tak szybko, jak mówiła, krótkie jak wakacyjna miłość, taki powiew niczego, który, o dziwo, stał się cyklonem czasu jej epoki. Napisała ich ok. pięćdziesięciu, prawie wszystkie o miłości, najczęściej w konfiguracji trójkątów, w których kochankowie dręczą się miłością, znosząc egzystencjalne lęki. Sama – Czarny Motyl egzystencjalizmu – była ważniejsza od swych książek, sławniejsza od swych postaci, była bohaterką sagi własnego życia. Uprawiała literaturę bycia sobą, prowadząc życie jak swe bolidy, na pełnej szybkości pod znakiem niebezpieczeństwa, ryzyka, przyjemności i skandalu. Ryzyko ją podniecało, odurzało. Ulegała mu. Nic nie mogło powstrzymać jej od ryzyka. Zawsze lubiłam igrać z diabłem, żyć ponad granicami mych możliwości. Kiedy ryzykuje się życie, jest się przekonanym, że nie można go stracić. W końcu, nie zależy mi na nim aż tak bardzo…
Saganka sprzedała miliony książek. Zgromadziła fortunę, którą trwoniła na luksusowe samochody, podróże, hojne prezenty dla prawdziwych i fałszywych przyjaciół, na narkotyki – witaminy, jak je nazywała, których nie mogła się pozbyć do końca życia. Raz przegrywała w kasynie, innym razem o 8 rano kupowała dom w Normandii, bo nie miała gdzie zostawić bagażu. Bogata burżujka z dobrego domu przyjęła zuchwałą manierę nieoszczędzania ani zdrowia, ani pieniędzy. Wyznawała zasadę, że pieniądze są dobrym sługą, a bardzo złym panem. Wydawała je bez umiaru, nadużywając wszystkiego, mówiąc, że życia i miłości nie da się zdeponować w banku. Była kobietą wolną. Przyjmowała Sartre’a, Mitterranda, Gorbaczowa, flirtowała z Avą Gardner.
Albo pole minowe, albo sztorm na oceanie – takie było życie małego monstrum o spojrzeniu zdziwionego dziecka, melancholijnym uśmiechu i kruchej sylwetce. 162 cm wzrostu i 45 kg wagi. Mając 20 lat, była milionerką, a mając 67 – bankrutką. Wpadła w długi i aferę finansowo-podatkową, zamieszana w naftowe inwestycje Elfu w Uzbekistanie. Skazana popadła w ruinę. Zajęto jej honoraria z praw autorskich i musiała opuścić mieszkania w Paryżu, kolejno przy rue Cherche-Midi, quai d’Orsay, l’Université i rue Lille. Ostatnie dwa lata życia mieszkała u przyjaciółki Ingrid Metchoulam przy avenue Foch, najdroższej w Paryżu.
Umarła w szpitalu małego miasteczka Honfleur (Calvados), w erotycznym wieku 69 lat, jak śpiewał Gainsbourg. Dużo złych książek napisała, ale o miłości wiedziała wszystko. W notce do słownika napisała o sobie: Françoise Sagan pojawiła się w 1954 roku krótką powieścią „Witaj, smutku”, która wywołała światowy skandal. Po przyjemnym życiu i zamkniętej twórczości jej odejście też było skandalem, lecz już tylko dla niej samej. Sama też ułożyła sobie epitafium: Tu odpoczywa Françoise Sagan, ale wcale jej to nie cieszy.
Książka „Sagan 1954” odmawia zakończenia. – Nie chcę rozstawać się z Françoise – napisała jej autorka Anne Berest. Saganka to opowieść o wiecznej młodości. Nie chcę napisać ostatniego zdania.