X

Wyszukiwarka portalu iFrancja

Tygodnik Angora – U kresu nocy

Artykuł wprowadzono: 30 sierpnia 2014

Paryski nie-co-dziennik
Angora mini
Fanfaronada, trupiarnia. Prawdą życia jest śmierć. Trzeba wybierać: umrzeć albo kłamać. Obelga to kwiat języka. Podróż – poszukiwanie krótkiego zawrotu głowy. Wyrusz autostradą do kresu nocy – śpiewał Morrison, zachwycony kawalerzystą Apokalipsy, wielkim pisarzem, ale łajdakiem, kolaborantem i antysemitą – Louisem Ferdinandem Céline’em, którego 120. rocznica urodzin przypada w tym roku.



Francuzi pod byle pretekstem lubią świętować rocznice, lecz tych obchodów nie będzie. Trzy lata temu próbowano już celebrować 50. rocznicę śmierci Céline’a, wszystko było domknięte, ale minister kultury odwołał zapowiadane obchody. Paryski filozof Alain Finkielkraut zakpił wtedy, że uwiarygodnia to ideę o żydowskim lobby mającym wpływ i na deszcz, i na ładną pogodę we Francji. W tym roku tylko Le Monde poświęcił specjalny numer tej wielkiej figurze ciemnej strony Francji, tytułując rocznicowy dodatek „Céline między geniuszem a prowokacją”.
Nie tylko Jim Morrison zachwycony był Céline’em, a zwłaszcza jego Podróżą do kresu nocy. Charles Bukowski nazwał tę powieść najlepszą od ostatnich dwóch tysięcy lat. Pod jej wpływem byli amerykańscy pisarze generacji bitników: Jack Kerouac, Allen Ginsberg, William Burroughs i inni – Vonnegut, Miller, Roth… Również rodacy Francuza – Gide, Genet czy piszący po francusku Beckett – nie ukrywali fascynacji jego twórczością, a Sartre inspirował się nim w Mdłościach. Byli i tacy, co w Célinie widzieli Chrystusa na opak, kochającego przez nienawiść, podejmującego misję odkupienia człowieczej bestii. Jego geniusz miał polegać na bezsilności prowokacji, absolutnej bezsilności wobec naprawienia świata, na ofiarowaniu swej krucjaty upadkowi i uświadomieniu dramatu polegającego na tym, że człowiek stworzony jest na podobieństwo człowieka i nikt tego nie zmieni.
Dzisiaj im bardziej Céline jest redukowany do stanu literackiego kloszarda, tym bardziej staje się żywotny. Większość pisarzy jego czasu od dawna jest w piekle zapomnienia, a on triumfuje – albo podziwem, albo nienawiścią. Bywa, że podziw rodzi podejrzenie o antysemityzm lub sprzyjanie skrajnej prawicy, co nie zmienia faktu, że jego książki ciągle dobrze się sprzedają, a manuskrypty, listy i bibliofilskie wydania osiągają coraz wyższe ceny. Manuskrypt Podróży do kresu nocy wart jest blisko dwa miliony euro, a jedno z jej bibliofilskich wydań sprzedano w paryskim Sotheby’s za 120 tys. euro.
Louis Ferdinand Céline urodził się na peryferiach Paryża w Courbevoie w 1894 roku w rodzinie drobnomieszczańskich antysemitów. Z zawodu lekarz, pisaniem zajął się po powrocie z Afryki, gdzie zachorował na malarię. Artystycznie spełnił się już debiutancką skandalizującą powieścią z 1932 roku, ową „Podróżą do kresu nocy”, której sukces, także finansowy, otworzył pisarzowi drogę do sławy. Utwór nowatorski o stylu prowokacyjnym, pełen żargonu, wulgaryzmów, obscen. Dedykował go swej wielkiej miłości i muzie, tancerce Elizabeth Graig, z którą mieszkał przy rue Lepic na Montmartrze. Trzydzieści lat później Gallimard opublikował „Podróż” wraz z jego „Śmiercią na kredyt” (obie określane jako „maraton łajna”) w prestiżowej serii „Plejada”, a literaturę zaczęto dzielić na tę przed- i pocélinowską.
Twórczość Céline’a przytłacza pesymizmem i ludzkim zezwierzęceniem, obnaża człowieczeństwo jako „wielkie kłamstwo kultury”. Porównywany do markiza de Sade gardził kręgami literackimi. Jego normą był eksces i skandal, również polityczny. Ciemna strona pisarza to rasistowskie, antysemickie poglądy, pochwała faszyzmu oraz kolaboracja z okupantem niemieckim podczas drugiej wojny światowej. Przy okazji był też antykomunistą, trafnie diagnozując reżim sowiecki, w którym dopatrzył się owych cech zezwierzęcenia, jakie opisywał w swych książkach. W 1944 roku opuścił Paryż i zatrzymał się w Niemczech. Gdy po wojnie próbował przedostać się do Kopenhagi, został aresztowany i osadzony w duńskim więzieniu. Nad Sekwaną Sartre, jego wcześniejszy literacki stronnik, domagał się dla niego kary śmierci. Do kraju wrócił dopiero po amnestii w 1951 roku z żoną Lucie (też tancerką), Bébertem, najsłynniejszym kotem francuskiej literatury, i dwoma psami, oraz manuskryptami, złością i potrzebą literackiej zemsty. Ostatnie lata spędził w podparyskim Meudon na gorączkowej pracy nad ostatnią książką. Pisał ją boleśnie, chory na wyrzucane z siebie słowa. Przed śmiercią napisał list do Gallimarda, informując, że skończył Rigodona, a swych czytelników prosił, by modlili się za niego do diabła, bo on – jak wszystko o tym świadczy – podąża szybciej naprzód niż Bóg. W końcu zamknięty przez lata w swej nocy, w swym więzieniu, w swym uchodźstwie wyszedł ze swego osamotnienia postawić finalną kropkę.
W dniu pogrzebu na cmentarzu pojawił się tylko jeden dziennikarz – był to Żyd, który zaprowadził „wielkiego antysemitę” i bluźniercę absurdu kondycji ludzkiej do kresu jego nocy. Została księga. Otwarta. Nie można jej zignorować i nie przeczytać. Pewnego dnia do nas wróci, bo jej świat istnieje obok, a w nim fale niepotrzebnych istot ciągną z głębi wieków, by wciąż umierać. Życie – trochę światła gasnącego w mroku. Spróbowałem. Nie warto. Fanfaronada, trupiarnia – Céline.





Najpopularniejsze

Zobacz także