Paryski nie-co-dziennik
Oto pytanie, na które mógłby odpowiedzieć jedynie Nostradamus, wpatrując się w układ unijnych gwiazd. Ale ów Francuz już od kilkuset lat nie dycha, a żadnej przepowiedni w tej materii nie zostawił. Europolitycy muszą radzić sobie sami, i to nie tylko nad Sekwaną, prowokując na tym tle ostre spory, zwłaszcza w czasie kończącej się europarlamentarnej kampanii wyborczej. Jedni gustują w europejskich marzeniach, inni w zagrożeniach.
Do tych drugich należy francuski Front Narodowy. I nie byłoby w tym nic zaskakującego, gdyby nie to, że uważana za postfaszystowską partia Marine Le Pen wyprzedza w sondażach wszystkie tradycyjne partie lewicy i prawicy. Z kolei inny sondaż pokazuje, że Francuzi większym zaufaniem darzą Unię Europejską niż własny rząd i parlament. To pozorna sprzeczność, bo jak twierdzi francuski akademik Jean d’Ormesson, kiedy widzimy niesłychany zamęt, z którego nikt nic nie pojmuje, mówimy: to jest francuskie. Być Francuzem to przede wszystkim sprzeczność sama w sobie.
Trochę jak Unia – ekonomiczny kolos na militarnych glinianych nogach. A przecież sama idea jest bez precedensu, którą podjęli dwaj genialni starcy – Charles de Gaulle i Konrad Adenauer. Pojednali swoje narody, dając polityczne przyzwolenie dla nowej Europy. Nie była to idea nowa – koncepcja budowania zjednoczonej Europy istniała już przed drugą wojną światową. Odnajdujemy ją u austriackiego dyplomaty Condenhove-Kalergi, inicjatora Unii Paneuropejskiej, wzorowanej na modelu federacyjnym Stanów Zjednoczonych Ameryki. Jego pomysł podjęli Briand i Stresemann, laureaci Pokojowej Nagrody Nobla. Sprawa była też dyskutowana w Lidze Narodów. Już wówczas używano słów „wspólnota europejska” i „wspólny rynek”. Te pierwsze próby nie przekroczyły jednak stadium dyskusji. Dopiero po wojnie rozpoczął się proces konstruowania wspólnoty europejskiej, uruchomiony 9 maja 1950 roku słynną deklaracją Roberta Schumanna, francuskiego ministra spraw zagranicznych. Jak wiadomo, była to propozycja pojednania z Niemcami i oddania pod wspólną kontrolę produkcji surowców strategicznych – węgla i stali. Francuzi zyskali przywództwo polityczne w Europie w zamian za uznanie gospodarczej potęgi Niemiec. Z czasem stracili to przywództwo, a Niemcy stały się bogate i silne jak nigdy dotąd – chcą Europy ponadnarodowej, Francja – Europy ojczyzn.
Każdą wspólnotę najlepiej mobilizuje zagrożenie z zewnątrz. Tak było i z Unią (wtedy EWG). W tym przypadku wojska sowieckie nad Elbą (w byłej NRD) jak dotychczas najskuteczniej spajały jej wewnętrzną zwartość. Zagrożenie mocno pobudza i wyostrza wyobraźnię. A dziś co równie skutecznie może motywować Europejczyków do budowania ciągle nie do końca określonej wspólnoty celów? Jaka polityczna wizja pobudzi wyobraźnię równie intensywnie, co zagrożenie? Wojska rosyjskie na Ukrainie? Wątpliwe. Jean Monnet, jeden z ojców integracji, przekonywał, że Europa będzie mozolnie wykuwać swoją wielkość poprzez kryzysy. Może powstać grupa krajów, które w sytuacji kryzysowej opowiedzą się za federacją europejską, a pozostałe będą z nią luźniej związane, bez wpływu na podejmowanie decyzji. Różne pojawiają się pomysły. Kontrowersyjna koncepcja wewnętrznego podziału eurofederacji na tzw. „twarde jądro” czy inaczej „europejskie centrum przyciągania grawitacyjnego”, gdzie znalazłyby się kraje euroawangardy, i na pozostałe państwa, tworzące coś w rodzaju unijnej przestrzeni europejskiej i aspirujące do pełnej integracji. Słowem, Europa dwóch szybkości.
A Europa to ciągle wielka szansa, choć grzęźnie w biurokratycznych okowach swej niemocy. Kurczy się politycznie, stając się coraz mniejszym fragmentem Zachodu, który kiedyś był przecież tylko fragmentem Europy. Dokąd zmierza? Na razie stoi w pół drogi. Czeka. Na zagrożenie, co pobudzi jej wolę działania? Na nowych mężów stanu czy proroków nieszczęść? Jedno jest pewne – jak wszystko inne i ona jest śmiertelna. „Widzieliśmy już, jak w poprzednim stuleciu dwukrotnie popełniała samobójstwo, stając się cieniem potęgi, którą była na początku XX wieku. Nie można wykluczyć uruchomienia jej procesów odśrodkowych i rozkładowych. Pewnie jakieś elementy wspólnego rynku by zostały, ale być może niewiele więcej” – ostrzegał w rozmowie z paryskim nie-co-dziennikiem Aleksander Smolar.
– Historia powszechna wędruje ze wschodu na zachód, Europa jest końcem Historii, Azja jej początkiem – to ten mądry Niemiec (Hegel). – Narody nie są wieczne, mają swój początek i mają swój koniec. Konfederacja europejska prawdopodobnie je zastąpi – a to Francuz (Renan).
Magna Europa est patria nostra (wielka Europa jest naszą ojczyzną). Spokojnie, jeszcze nam to nie grozi. W niedzielę, 25 maja, możemy bezpiecznie wrzucić kartkę do czarnej eurodziury, zanucić Odę do radości i spokojnie spojrzeć w unijne gwiazdy, by samemu sobie powróżyć. Później i tak niewiele z tego się sprawdzi.