X

Wyszukiwarka portalu iFrancja

Tygodnik Angora – Paryski nie-co-dziennik: Czy wiemy, czego chcemy?

Artykuł wprowadzono: 4 października 2014

Angora mini
Oczywiście – szczęścia! To główne przykazanie współczesności. Ale chwycić je, to jak ścisnąć wodę w garści. Większym, chwalebniejszym dziełem jest żyć w porę. Kiedy pić to pić, kiedy tańczyć – tańczyć, kiedy spać – spać. Zażywać istnienia, pogodnie przemijając. Taka przygodność tu i teraz. Jeśli to nie jest szczęście, to co nim jest?


Montaigne na okładce magazynu Philosophie, Montaigne na okładce Le Nouvel Observateur. Tygodnik przekonuje, że chociaż od jego śmierci minęło kilkaset lat, to nigdy nie był młodszy, nowocześniejszy, bardziej współczesny. Erudyta fortelu, nomada inteligencji, umysł w błyskotliwym ruchu, by myśl jego nie zakrzepła w dogmacie. Uprawiał sztukę miłości do życia takiego, jakie jest – jedynego, kruchego, przemijającego. Nawiedzał Szekspira, Zweiga, Lévi-Straussa… Ktoś nazwał go pierwszym blogerem w historii, prowokującym polemiki uniwersyteckie od Chicago po Pekin. Superstar paryskich księgarń, bo książki jemu poświęcone stają się bestsellerami, mimo że sam napisał tylko jedną – „Próby” (Można by rzec, że w książce tej ułożyłem bukiet z cudzych kwiatów, od siebie dodając jedynie wstążkę, która je związała). Montaigne – sprytny hedonista, radosny sceptyk, szykowny stoik czy przegrany polityk? Wydaje się bliższy mistrzom zen niż zachodnim filozofom, którym skądinąd został od niechcenia.

Pomnik Michela de Montaigne stoi niedaleko Sorbony. Wokół niego coraz więcej studentów – to znak, że rok akademicki się zaczął. Kolejne roczniki przekraczają próg najstarszego po bolońskim uniwersytetu na świecie, podzielonego po zamieszkach w 1968 roku na trzynaście międzywydziałowych uczelni. Wtedy skandowano, że pod paryskim brukiem jest plaża, czyli wolność, którą można zdobyć, krusząc go i rzucając nim w policję. Bruk zaasfaltowano, a młodzi spokornieli, zmieniając bunt w konformizm. Dziś gdzie indziej szukają wolności – często na poddaszach ciasnych mansard ze ściętymi sufitami i małymi oknami wychodzącymi na osławione dachy Paryża.

Plac Sorbony. Zapaliły się latarnie. Siadam przy stoliku kawiarnianego ogródka. Raz, dwa, trzy… dziewięć kamiennych mędrców wciśniętych w elewację starej Sorbony patrzy na mnie. Zamawiamy butelkę czerwonego i piję za szczęście. To jedno z tych dziwnych słów, jak bóg, prawda czy miłość, co swym orężem prowadzą od pradziejów po współczesność. Wymyślone przez Greków, zawłaszczone przez religie i rewolucje, wpisane do Deklaracji praw człowieka jest ciągle na nowo poddawane recyklingowi przez popularne media, również socjologów, psychologów, ekonomistów. Czym jest to szczęście, którego domaga się 91 procent (nie tylko) Francuzów? Rozkoszna emocja, pomyślny los, powodzenie życiowe, inny człowiek, pogoda ducha, bogactwo, udana rodzina, satysfakcjonująca praca, nobilitujący status społeczny, dobra samoocena? A może to sprawa genów, poziomu serotoniny i dopaminy w mózgu.

Mierzenie szczęścia różnymi sondażami, ankietami, wskaźnikami i funkcjami krzywych stało się czymś w rodzaju imperatywu społecznego, nad którym czuwa biznes wspomagany przez naukę. Im większa niewiara w przyszłość, utrata zaufania do systemów politycznych i wiarygodności mediów, tym dyktat przyjemności i pożądania potężniejszy. Swoista obfitość szczęścia staje się celem samym w sobie, który łatwo przekracza wszelkie granice konsumpcjonizmu. Rodzina w domku na wsi czuje się szczęśliwa dopóty, dopóki bogatszy sąsiad nie zbuduje większego domu. Chęć posiadania to pragnienie mediatyzowane pragnieniami innych. Potrzeby nie mają ani kresu, ani kierunku.

Jest i inna pokusa – fabrykowanie szczęścia za pomocą substancji chemicznych, które działają euforycznie, niwelują niepokój, poprawiają nastrój, dodają aktywności. Trwają prace nad cudowną cząsteczką, coby otworzyła drogę do „molekuły szczęścia”, czegoś w rodzaju oksytocyny ogarniającej ciało podczas orgazmu. Horyzont zuchwalstwa, za którym nie wiadomo kim się odnajdziemy. Oddziałując na mózg, modyfikujemy psychikę. Przeganiając demony, płoszymy też anioły. A odczucie szczęścia można zwiększyć bardziej naturalnymi metodami. Wprawdzie z badań francuskiego psychiatry Christopha André wynika, że 50 procent zdolności do bycia szczęśliwym nie zależy od nas, ale od naszych genów i przeszłości, a 10 procent od otoczenia (system polityczny, klimat etc.), to aż 40 procent zależy od naszego regularnego wysiłku w tym powszechnie pożądanym kierunku. Być może stąd moda na różne cool aktywności, psychofizyczne treningi czy choćby nieprzemijającą popularność Montaigne’a uprawiającego sztukę dobrego urządzania sobie życia.

Zegar na kaplicy Sorbony wskazuje prawie pierwszą. Dokąd iść? Żadnych gwiazd na niebie. Podobno dobry podróżnik nie ma z góry ustalonych planów, bo i nie zależy mu na dotarciu do celu, jakim koniec końców jest śmierć. Od niej należy się uniezależnić jak od zgubnej namiętności – radził Montaigne. Owszem, można o niej rozmyślać, lecz tylko jako o wolności uprzyjemniającej życie, bo czyni je cenniejszym. Chwile nabierają wartości, gdy się wie, że nie wrócą. Lecz jeszcze lepiej nie o śmierci myśleć, ale o życiu – naszej jedynej rzeczywistości. I przemijać. Pogodnie!




Najpopularniejsze

Zobacz także