Ta wiadomość we Francji, która uważa się za światowego przewodnika innych narodów w dziedzinie kultury, była jak grom z jasnego nieba – szefowa resortu przyznała publicznie, że od dwóch lat nie czyta książek, „bo nie ma na to czasu”.
Fleur Pellerin. Czy może być bardziej francusko brzmiące nazwisko? Na pewno bardziej niż Kim Jong-suk. Pierwsza Azjatka w rządzie francuskim. Urodzona w Korei Południowej. Porzucona na ulicy Seulu w trzy dni po przyjściu na świat trafiła do sierocińca. Półroczną dziewczynkę adoptowała francuska rodzina. Początkowo mieszkała na rządzonych przez komunistów, ubogich, arabsko-afrykańskich przedmieściach Paryża, po czym dorastała wśród burżuazyjnej białej młodzieży zamożnych Francuzów w Yvelines na zachód od stolicy. Skończyła liceum francusko-niemieckie, a maturę zrobiła w 16. roku życia. Potem jej kariera potoczyła się błyskawicznie. 26 sierpnia 2014 roku została powołana na stanowisko ministra kultury. Wcześniej sprawowała w rządach różnych socjalistycznych premierów funkcję szefowej resortów – małych i średnich przedsiębiorstw, gospodarki cyfrowej, handlu zewnętrznego oraz turystyki. Tej pełnej werwy i ponoć kipiącej intelektem kobiecie teka ministra kultury wychodzi kulturalnym bokiem, bo w wywiadzie przed kamerami telewizji przyznała, że czyta głównie okólniki rządowe, pisma dotyczące nowych ustaw i dlatego nie ma czasu na „kulturalną” lekturę. To stwierdzenie w kraju, w którym artyście daruje się największe wariactwo, ekscentryzm czy idiotyzm, bo jest „mesjaszem kultury”, wywołało tsunami. A doszło do tego w bardzo specjalnym kontekście.
Fleur Pellerin „wygryzła” na stanowisku szefowej resortu bardzo „kulturalną” Aurelię Filippetti, która była jej politycznym wrogiem numer jeden w grajdole lewicy. Rząd François Hollande’a szukający wszędzie finansowych źródełek mogących wypełnić dno deficytu skarbu państwa, w bezprecedensowy sposób obciął budżet na kulturę, a mimo to tekę w tym właśnie resorcie uważa się za jedną z kluczowych w rządzie.
Reakcja była tym gwałtowniejsza, że tegorocznym laureatem literackiej Nagrody Nobla został Francuz. No i Fleur Pellerin dała megaplamę. Najpierw na wiadomość ze Sztokholmu rozpływała się nad walorami artystycznymi twórczości laureata, czyli Patricka Modiano, a potem przyznała, że żadnej jego książki nie czytała. Opozycja domaga się głowy pani minister i jej dymisji. Rząd premiera Vallsa robi dobrą minę do fatalnej zagrywki, François Hollande musi przełknąć kolejną czarę goryczy w sondażach, bijąc rekordy niepopularności, a opinia publiczna jest zbulwersowana, gdyż wprawdzie kryzys każe zaciskać pasa, ale jednak kultura jest tą „francuską specjalnością”, która pozwala na Francję i jej przyszłość spojrzeć z optymizmem.
Thomas Guenole, politolog, autor książki „Mały przewodnik po kłamstwach w polityce”, broni Fleur Pellerin, twierdząc, że „są idiotami ci, którzy uważają, iż minister kultury powinien czytać literaturę piękną. Bo to tak, jakby ministrem zdrowia mógł być tylko chirurg, wykonujący codziennie skomplikowane zabiegi”. Niemniej nawet Guenole przyznaje, że dobre wychowanie nakazuje, iż idąc na kolację z laureatem literackiej Nagrody Nobla wypadało przeczytać choćby te kilka zdań, jakie napisano na odwrocie jego książki. Ale panią minister ponoć bardziej fascynuje wymyślanie nowych podatków nakładanych na… kulturę niż czytelnictwo. (MB)
Na podst.: Le Monde,
Le Figaro, Le Point