X

Wyszukiwarka portalu iFrancja

Szajka spod wieży – Tygodnik Angora

Artykuł wprowadzono: 30 maja 2015

Na głowach nosili fikuśne kapelusiki albo czapki baseballówki. Na piersiach nonszalancko dyndały im aparaty fotograficzne. Nigdy nie działali w większej grupie niż trzy lub cztery osoby. Zawsze w ten sam sposób. Kieszonkowcy grasują w rejonie wieży Eiffla i w pałacu w Wersalu.


Grzecznie stali w kolejce po bilety i w ogonkach do wind wwożących ludzi na górę. Niczym się nie wyróżniali z turystycznego tłumu. Najczęściej stosowali tak zwaną blokadę. Tarasowali przejście, robiąc sztuczny tłok. Udawali tym zafrasowanych i przepraszali za zamieszanie, by pozbawić ofiarę portfela. Często jeden z nich robił sobie „selfie” albo też zagadywał turystę, prosząc o informację. Drugi kradł, trzeci znikał z łupem. Najbardziej łakomym kąskiem byli Azjaci, bo oni „zawsze mają przy sobie sporo gotówki”. Na nic się nie zdają ostrzeżenia, także w języku chińskim i japońskim i przestrogi biur podróży. Kieszeń pełna banknotów daje poczucie bezpieczeństwa, a dla kieszonkowców jest kopalnią złota.

Grasowali także pod rozstawionymi nogami wieży Eiffla, na Polu Marsowym, gdzie bez względu na pogodę i porę roku kłębią się zawsze tłumy turystów. Kieszonkowcom nie przeszkadzała obecność żołnierzy z bronią maszynową, patrolujących te miejsca w ramach operacji antyterrorystycznej. Pracownicy zatrudnieni w firmie obsługującej wieżę Eiffla mieli kieszonkowców po dziurki w nosie. Bo złodzieje nie poprzestają na cichym uprawianiu swego procederu. Dochodzi także do aktów przemocy i innych form agresji. – Jej ofiarą padają nie tylko pracownicy. Dochodzi do regularnych bitew między gangami. Bo to lukratywne zajęcie – mówi Denis Vavassori, związkowiec z centrali działającej w przedsiębiorstwie „Wieża Eiffla” i dodaje, że do niedawna wystarczyło, aby ochroniarz zwrócił na nich uwagę, a rzucali się do ucieczki. – Ale teraz czują się zupełnie bezkarni. Stali się bezczelni. Robią zdjęcie pracownikowi i potem grożą mu śmiercią. Po prostu nas terroryzują – opowiada Vavassori.

Kilka dni temu pracownicy zastrajkowali. Ich wcześniejsze monity były wołaniem na puszczy. Wieża Eiffla stanęła. Rozczarowani ludzie odchodzili z nosami spuszczonymi na kwintę – symbol Paryża można było podziwiać tylko z dołu, albo z Trocadéro, po drugiej stronie Sekwany. Dyrekcja, oburzona protestem, wyraziła ubolewanie, że w wyniku strajku cierpią turyści. W lutym, gdy sytuacja zaczęła się pogarszać, pracownicy skierowali petycję do Towarzystwa Eksploatacji Wieży Eiffla. Ta z kolei wystąpiła do stołecznej Prefektury, żeby policja rozprawiła się z gangami złodziei. Bez rezultatu. Vavassori przyznaje, że wielokrotnie pracownicy dzwonili na policję, ale nikt z najbliższych posterunków się do nich nie fatygował. Związkowiec opowiada, że od czasu do czasu widać „kolarski” patrol policjantów na rowerach, ale „oni biorą się za nielegalnych handlarzy pamiątkami, bo to bezpieczniej. Nie szukają kieszonkowców”.

Kilka dni po strajku paryska policja przeprowadziła akcję. Zatrzymano dziesięć osób – siedem aresztowano. Nie można było tego zrobić wcześniej? – Nie można – odpowiada funkcjonariusz i wyjaśnia, że zatrzymanie jednego czy dwóch złodziejaszków na gorącym uczynku nic by nie dało. Odpowiadałaby jedna osoba za kradzież jednego portfela, a tu w grę wchodziły grube tysiące euro i zorganizowana przestępczość. Policja wszczęła dochodzenie we wrześniu ubiegłego roku. Udało się zidentyfikować złodziei. Przydały się nagrania z kamer przemysłowych. – To przypominało rozpracowywanie gangu handlarzy narkotykami – przyznaje jeden z policjantów. Pomocna okazała się ambasada Rumunii we Francji. – Współpracowało z nami siedmiu rumuńskich policjantów – opowiada Francuz. – To był rodzinny interes – mówi funkcjonariusz ze stołecznej policji i wyjaśnia, że „wszyscy są Cyganami z Rumunii. Wcześniej podobne grupy przestępcze rabowały pieniądze z parkomatów. W 2009 roku policja rozpracowała tak zwany klan Hamidowicza okradający pasażerów w metrze. Rok później zatrzymano 10 kieszonkowców grasujących w Luwrze i w pobliżu muzeum. Wtedy też akcja stróżów porządku nastąpiła niemal nazajutrz po strajku pracowników Luwru, którzy nie mogą sobie poradzić z plagą kradzieży. Gang spod wieży Eiffla żył sobie świetnie. Dziennie „zarabiali” około 4 tysięcy euro. Rocznie – ponad 100 tysięcy. Cała „rodzina” mieszkała w hotelu. Zapłacili dotąd 100 tysięcy euro rachunku. Rozbijali się taksówkami i mieli wiele luksusowych przedmiotów, czym chwalili się w internecie. Resztę wysyłali do Rumunii, gdzie „ojciec chrzestny” gangu i jego świta inwestowali w nieruchomości. (MB)

Na podst. Le Figaro, Le Parisien



Najpopularniejsze

Zobacz także