X

Wyszukiwarka portalu iFrancja

Skrzydlatych kloszardów rozmowa o sztuce i czasie

Artykuł wprowadzono: 1 stycznia 2023




Gołębie, wrony, nawet mewy z odległego Hawru odkryły Paryż, biorąc kurs na Sekwanę śladem rzecznych statków. Staw, sadzawki, kasztanowce, ciężkie żelazne krzesła i nagie dziewczyny Maillola z brązu, i inne plenerowe rzeźby, jak te personifikujące Nil, Tyber, Sekwanę, Loarę. A było tu śmietnisko, później cegielnia, gdzie wyrabiano dachówki – tuiles, stąd nazwa Jardin des Tuileries, park, który ciągnie się między Luwrem a placem Concorde. Z jednej strony ogród i Łuk Triumfalny Karuzeli (Carrousel), z drugiej – muzeum Orangerie z serią Nenufarów Moneta oraz Jeu de Paume słynące z Salonu Odrzuconych.

Tu, w Tuileries, wiją swoje ptasie dzielnice skrzydlaci kloszardzi. Gołąb od dawna króluje nad paryskimi placami, skwerami, ogrodami. Obsiada bramy haussmannowskich budowli, omijając pułapki donic z kaktusami czy drucianych zasieków. Jego królestwo jest zagrożone przez inny ptasi gatunek: wrony. Czarne krzykaczki kontrolują najlepsze śmietniki, monopolizują dostęp do kolorowych worków, rozrywają je dziobami, aby się dobrać do tkwiących w nich resztek. Gołębie bezskutecznie protestują przeciwko tej konfiskacie. Mewy – wyczekują. Dla zabawy urządzają awanturnicze wycieczki, z lubością zanieczyszczając rzeźby. Był czas, kiedy i rzeźby szykowały się tu do lotu, mając skrzydła przebite światłem kwadratu.

Był to czas Igora Mitoraja, jedynego artysty, który miał plenerową wystawę w ogrodzie Tuileries. Jego rzeźby dotykały imaginacji, co ciągle żyje w konti­nuum czasu przeszłego. Zastygły w kamieniu i metalu antyczny teatr przeniesiony na scenę Tuileries. Niekompletne ciała zakrzepłe w półtrwaniu: akty bez ramion, czasem bez głów, czasem z głowami położonymi przy stopach lub powalonymi na ziemię. Korpusy, torsy popękane, maski, oczy niewidzące patrzące pustymi oczodołami, olbrzymie usta mające kształt ust autora, rodzaj jego podpisu na swoim dziele. Wydrążone głowy, często owinięte w całun lub bandaże albo naznaczone głębokimi rozpadlinami. Ikar, Eros, Mars, Gorgona, Wenus… Relikty, z których nie do końca uszło życie. Brakujące fragmenty postaci zostały gdzieś po tamtej stronie czasu; niewidoczne dla żywych wyznaczają drogę do ciemniejszego ze światów. A te, które widzimy, odgrywają przed nami misterium pochwały ludzkiego ciała. W tej sztuce Mitoraja nie ma miejsca dla tkliwych uczuć, taniej nadziei, nie ma zaklinania rzeczywistości. Zamiast pociechy jest surowe piękno i afirmacja losu, który i tak prędzej czy później wszystkich nas zdradzi. Igora zdradził tu, w Paryżu, w 2014 roku.

Wspomnienie o nim unosi się nad tym zielonym żelaznym krzesłem. I znowu mówi do mnie. To, co widzisz, to moja odpowiedź na to, co dzieje się dziś w sztuce. Jestem przeciwko narzucanym konceptualizmom, różnym neo- i posttrendom. Za późno, to już było i się wyczerpało. Pierwsi byli najlepsi, powtórki są wtórne. Nie używam modeli, prototypów czy archetypów antycznych, sięgam do źródeł ducha sztuki greckiej, która ciągle emanuje wielką energią. To nie inspiracja estetyczna, raczej intelektualna. Zapomnieliśmy o fundamentach cywilizacji, kultury. Lubię nostalgię, coś, co przepadło, ale istnieje. Istnieje w nas, w naszej wyobraźni, w naszych genach. Rozmowa z czasem to przywilej artystów… Umilkł. Lecz jego rzeźby ciągle gdzieś kamienieją na styku czasu i przestrzeni w bezkresnej ciszy. Piękne, smutne. Zespolone z porządkiem rzeczy noszą w sobie znak, skrót, kondensację ludzkiego losu, coś, czego nie widać, ślad wieczności.

Tuż obok, w Musée des Arts Décoratifs przy Luwrze, wystawiał inny wybitny twórca – Roman Cieślewicz, jeden z najbardziej odkrywczych grafików naszej epoki, który we Francji zdobył światowe uznanie. Współtwórca polskiej szkoły plakatu, obrazów ulicznych. Sugestywna wizja, nośne symbole, syntetyczny znak, poetycka metafora. Śmiech, szyderstwo, refleksja. No i ta metamorfoza fotograficznych skrawków rzeczywistości w oryginalne tworzywo własnej wizji świata. Wykorzystywał wizerunki znanych postaci, ikon popkultury, jak Che Guevara, Superman, Mona Lisa. Ta ostatnia w chińskim mundurku i czapce z czerwoną gwiazdą na głowie – Mona Tse-tung – zachęcała przechodniów do obejrzenia wystawy.

Cieślewicz to maitre spirituel całego pokolenia polskich i francuskich twórców plakatu. Jednym z nich jest Michał Batory, który też miał wystawę w Musée des Arts Décoratifs. Siedząc tutaj na tym zielonym krześle, przypominam sobie, jak to on mówił o sztuce: Sztuka jest tak ważna jak ten gen odkrywców, który nosimy w sobie. Odkrywamy, zdobywamy… Sztuka to rodzaj awangardy, niekoniecznie jest przeliczalna, opłacalna, logiczna. Coś, co jest ukryte w umysłach. Jest jak podróż, jak odkrywanie nowych miejsc, w których jeszcze nie byliśmy. Idziemy w to nieznane, bo pcha nas tam ów gen odkrywców.

Inny wybitny plakacista, Jan Lenica, porównywał plakaty do wolnych ptaków, których nie wolno zamykać w muzeach. Te ptaki, chmara mew, jakby na pożegnanie obsiadły sadzawkę na Grand Carré ogrodu Tuileries. Zastraszone gołębie obserwują je z bezpiecznej wysokości. Mewy w końcu zerwały się do lotu i gołębie plemię zatriumfowało. Razem z wróblami spokojnie już czekają na przylot innych gości – turystów z gorących i zimnych, ba, z wszystkich stron świata. Oni po swojemu zadziobią każdą kostkę paryskiego bruku.

Leszek Turkiewicz




Najpopularniejsze

Zobacz także




Wydarzenia

Ogłoszenia