X

Wyszukiwarka portalu iFrancja

Skazani na wolność – Paryski nie-co-dziennik

Artykuł wprowadzono: 12 kwietnia 2020




Był ikoną Francji. Jak Piaf, jak de Gaulle, jak Bardotka. Królował na lewym brzegu Sekwany, wówczas centrum intelektualnego i artystycznego świata. Nazywano go Wolterem XX wieku, który miał wyznawców od Nowego Jorku po Tokio. Sam lubił podróżować, a jego ulubionym sposobem odkrywania nowych krajów było sypianie z cudzoziemkami. A wszystko zaczęło się i skończyło na Montparnassie. Tam – od dziecka przeświadczony o swej wielkości – przyszedł na świat i tam zmarł 40 lat temu, 15 kwietnia 1980 roku, jako najsłynniejszy z egzystencjalistów, książę intelektu – Jean-Paul Sartre. Jego pogrzeb zgromadził 50 tysięcy ludzi. Takiego konduktu żałobników nie widziano w Paryżu od śmierci Victora Hugo.

Sartre’a nie można zamknąć w formule filozofa. Był pisarzem, dramaturgiem, scenarzystą, publicystą, błądzącym politykiem. Jego doktryna egzystencjalizmu, w której obok teorii równie ważny jest specyficzny nastrój, stała się nie tylko kierunkiem filozoficznym, ale również swoistą subkulturą, modą intelektualnego świata. Przyciągała tych, co z filozofią niewiele mieli wspólnego, jak zbuntowaną młodzież krążącą po piwnicznych knajpach, by w oparach alkoholu zachwalać wolną miłość, kołysać się w jazzowych rytmach bebopu Milesa Davisa. Ubrani w czarne swetry powtarzali za Sartre’em, że życie jest absurdem, wobec którego nie można zachować powagi. Że są skazani na wolność, której nie można się pozbyć, dopóki jest się świadomym własnej egzystencji. Bo rzuceni przez los w takie czy inne istnienie, pozostawieni samemu sobie, chcąc czy nie, muszą wybierać, a nic nie warunkuje wyboru, nie ma żadnych znaków na niebie i ziemi. A wybierać trzeba – bo trzeba żyć, a skoro tak, to lepiej wybrać życie hedonisty niż ascety, bo jedno i drugie i tak prędzej czy później utonie w nicości.

I Sartre nie gardził zabawą. Był nienasycony – relacjonowała jego sekretarka Germanie Sorbets. Choć był brzydki, niski, miał zeza, pożółkłe zęby i ciągle zaniedbane ubranie, to zachwycał kobiety: młode ładne studentki, artystki, intelektua­listki. Z towarzyszką życia Simone de Beauvoir zawarli szczególny pakt miłości akceptujący wzajemną poligamię. Ich miłość miała status pierwszej, ale nie mogła przeszkadzać w innych relacjach miłosnych; więcej – mieli sobie pomagać w zdobywaniu atrakcyjnych kochanków, pod warunkiem że nie będą się okłamywać i niczego ukrywać. Tworzyli związek, który miał być modelowy dla nowych relacji damsko-męskich. Związek wolny, ale trwały, bez instytucji małżeństwa. Jej było z tym trudniej, ponieważ zaspokajała także jego potrzeby narcystyczne, niczym matka – bo ta go duchowo opuściła, wychodząc za mąż za człowieka, którego on nienawidził.

Miłosny układ funkcjonował sprawnie. Sartre zajmował się i tytaniczną pracą, i swym haremem. Bywało, że jego kochanki rozwodziły się dla niego, jak Michele, żona pisarza Borisa Viana, ale osiągnęła tylko tyle, że filozof obiecał jej, że do końca życia będzie dwa razy w tygodniu chodził z nią na obiad. Simone de Beauvoir zagrażała tylko jedna kobieta – Dolores Venetti, w której Sartre był zakochany i którą by poślubił, gdyby ta, będąc mężatką, tego chciała. Piękna, inteligentna, ekstrawagancka, znała wszystkich wielkich tego świata. Odkryła przed Francuzem Amerykę, jazz, whisky i blade noce Nowego Jorku. Była jedyną, o którą Beauvoir, jak sama przyznała, była zazdrosna.

Sartre pisał gorączkowo – powieści: „Mdłości”, „Drogi wolności”, dramaty: „Muchy”, „Przy drzwiach zamkniętych”, no i rozprawy filozoficzne z jego opus magnum „Byt i nicość”. Byt-w-sobie, byt-dla-siebie, krucha egzystencja wrzucona w przypadkowe istnienie. Dzieło redagował w Café de Flore, gdzie na pierwszym piętrze miał swój stolik. Czempion myśli prowadził intensywne życie towarzyskie. Nadużywał alkoholu i medykamentów. Według biografki Annie Cohen-Solal jego dzienna dieta składała się z dwóch paczek papierosów, kilku fajek nabitych czarnym tytoniem, ponad kwarty alkoholu (wino, wódka, piwo, whisky), 200 miligramów amfetaminy, 15 gramów aspiryny, kilku gramów barbituranów, do tego kawa, herbata i obfite posiłki.

Gardził mieszczaństwem, z którego pochodził. Występował przeciwko władzy, instytucjom, honorom. Z tego powodu odmówił przyjęcia Literackiej Nagrody Nobla za autobiograficzną powieść „Słowa”; również – Legii Honorowej i profesury Collège de France. Chciał pogodzić egzystencjalizm z marksizmem, a stał się ojcem chrzestnym lewaków i maoistów. Usprawiedliwiał terroryzm jako broń biednych. Pod koniec życia wylew krwi do mózgu pozbawił go wzroku. Zmarł na obrzęk płuc. Co się zaczęło, musi się skończyć; co żyje, musi umrzeć. Daremnie myśl wyrywa się poza ten fatalizm, daremnie chce transcendencji. Absurdem jest, żeśmy się urodzili, i absurdem, że umrzemy – nauczał na lewym brzegu Sekwany.

Dziś życie Sartre’a to wygasły wulkan. Miazga słów, grób na cmentarzu Montparnasse, placyk jego imienia wciśnięty w kościół Saint-Germain-des-Près. „Istniałem jak kamień, roślina, mikrob. I nawet jeśli byłby Bóg, to nic by się nie zmieniło” – pisał. Choć jego ostatni sekretarz Benny Lévy sugerował, że przed śmiercią filozof pojednał się z Dawcą Losu. Cóż: skoro jesteśmy skazani na wolność i nic nie warunkuje naszego wyboru – to wszystko jest możliwe.   

Leszek Turkiewicz




Najpopularniejsze

Zobacz także




Wydarzenia

Ogłoszenia