Chociaż restrykcje dotyczące zgromadzeń zostały w znacznym stopniu zniesione, praktycznie do końca nie było wiadomo, czy gonitwy odbędą się z zachowaniem dotychczasowej formuły. Początkowo mówiło się o superelitarnej opcji dla nielicznych happy few (wejście plus lunch od 243 do 499 euro na osobę plus weekend dla wybranej pary), następnie za zgodą władz sanitarnych w ostatniej chwili rozszerzono liczbę gości do 5 tys., wprowadzając bilety „piknikowe” za 10 euro. Na hipodrom w Chantilly dotarli jednak najbardziej wytrwali – obowiązujący we Francji od czerwca certyfikat sanitarny i strach przed wirusem zrobiły swoje. Zaszczepionym przeciwko covidowi szczęśliwcom wystarczyło odpowiednie zaświadczenie, pozostali musieli poddać się wcześniej testowi PCR, wszyscy zaś – nosić maseczki i zachowywać dystans, mimo że wyścigi odbywały się na otwartej przestrzeni. Po trzystopniowej kontroli – szczepienia i testy, torby i na końcu bilety – czuliśmy się już jak w raju, czyli prawie że w świecie sprzed kataklizmu. Szampan płynął strumieniem, ba, była to wręcz Niagara szampana, bary i restauracje serwowały łososia i ostrygi (menu w restauracji panoramicznej – 120 euro na osobę), świętowano nie tylko udział w wyścigach, ale choćby chwilowe zwycięstwo nad zagrożeniem, które rzuciło na kolana cały świat.
Nagroda Diany w wysokości miliona euro (w tym 571 400 euro dla zwycięzcy) to nie tylko wyścig 18 najlepszych trzyletnich klaczy. To symbol luksusu świata miłośników koni. Wyścigi obchodziły w tym roku 172. edycję. Zorganizowane w 1843 roku dla króla Ludwika Filipa w pobliżu jego rezydencji w Chantilly, odbywały się co roku, z przerwami w trakcie wojny 1871 roku oraz podczas obu wojen światowych. Gonitwa zaliczająca się do najwyższej Grupy 1 zawodów hippicznych od początku miała elitarny charakter: nazywano ją chętnie „francuskimi derby” i porównywano do słynnych zawodów w angielskim Ascot. Królowa Elżbieta i bywalec Ascot książę Aga Khan wysyłali regularnie konie na wyścigi do Chantilly, najważniejsze w Europie w swej kategorii. Elżbieta II wygrała tu wprawdzie tylko raz, w 1974 roku, za to Aga Khan ma na koncie siedem zwycięstw.
Nazwiska właścicieli startujących w zawodach rumaków przyprawiają o zawrót głowy: są wśród nich potomkowie największych rodów angielskich, szejkowie oraz szefowie światowych koncernów i domów mody, m.in. bracia Wertheimer, właściciele marki Chanel. W tym roku uwagę zwróciła zarejestrowana w Warszawie firma Polska Akf sp. z o.o., która wystawiła trzy konie arabskie w poprzedzającym Prix de Diane wyścigu czterolatków – Derby Kataru. Dwa z nich zajęły 4. i 5. pozycję, zaś komentatorzy podkreślali ich dobre przygotowanie – dzieło polskich trenerów – B. Głowackiego, M. Borkowskiego i J. Kozłowskiego.
W Prix de Diane wzięło udział 17 klaczy, a zwyciężyła Joan of Arc z Irlandii. Gonitwy w Chantilly trwają niespełna dwie minuty, tyle bowiem zabiera koniom przebycie dystansu 2100 m, ale spektakl na trybunach trwa dłużej. Podobnie jak w Ascot odbywa się tu defilada światowych elegantek i parada wymyślnych kapeluszy: autorka najbardziej oryginalnej kreacji otrzymuje tytuł Mademoiselle Diane oraz luksusowy zegarek patronującej od 2011 roku imprezie szwajcarskiej firmy zegarmistrzowskiej Longines. Tegoroczna edycja konkursu elegancji odbyła się, ze względu na wirusa, wirtualnie – zwyciężyła w niej Silvaine Piedeleu Arroyo pracująca dla Chanel. Bywalcy – wyciągnięci na wygodnych leżakach z logo Prix de Diane – zastanawiali się głośno, czy czar będzie trwał. Ponieważ przyszłości nie da się przewidzieć, pozostaje cieszyć się teraźniejszością – słyszało się wokół. Galopujmy więc, póki się da. Niech żyją konie!
Joanna Orzechowska