Kończy się prezydentura Hollande’a. Francja upada. Ulica wrze. Front Narodowy jest u progu władzy i aby nie dopuścić do zwycięstwa w drugiej turze wyborów prezydenckich Marine Le Pen, lewica i partie centroprawicy wzywają do głosowania na kandydata Bractwa Muzułmańskiego. Niemożliwe staje się możliwym: prezydentem zostaje Mohammed Ben Abbes. Mianuje on premierem François Bayrou i zapowiada wprowadzenie szariatu we Francji.
Taka antycypacja polityczna jest tematem nowej książki Michela Houellebecqa, pisarza najbardziej: poczytnego, sławnego, prowokacyjnego, kontrowersyjnego, analizowanego, krytykowanego, chwalonego, kontestowanego. Tu i ówdzie uważanego za spadkobiercę Gide’a i Sartre’a, a w Ameryce za najważniejszego pisarza francuskiego od czasu Camusa. 7 stycznia wychodzi jego szósta powieść – „Soumission” („Poddaństwo”) – bomba podłożona pod rozpoczynający się „mały sezon wydawniczy” (duży zaczyna się we wrześniu). Już od miesiąca podsycana jest atmosfera skandalu wokół tej rzekomo islamofobicznej książki, której tytuł odnosi się do słowa „islam” oznaczającego poddanie się Allahowi. – Tę powieść na pewno przeczytam – zapowiedziała nastroszona minister kultury Fleur Pellerin, znana z tego, że książek na ogół nie czyta.
Według Houellebecqa przyszłość Francji to polityczny koszmar wyłaniający się z taktycznego sojuszu tradycyjnych partii z islamistami, zawartego, by zapobiec niebezpieczeństwu przejęcia władzy przez ultraprawicową Marine Le Pen. Jednak ów sojusz okazał się jeszcze większym niebezpieczeństwem, wyborem między dżumą a cholerą, politycznym samobójstwem Francji. Tytuł „Francuskie samobójstwo” nosi inna książka, która od kilku tygodni bije rekordy sprzedaży. Jej autor, felietonista Le Figaro Eric Zemmour, wieszczy schyłek „sprostytuowanej Francji”, upatrując źródeł jej upadku w „lobby” homoseksualistów i feministek, egalitaryzmie, rodzimych wyznawcach islamu, wpływach unijnych technokratów, globalizacji, cudzoziemskich imigrantach, zwłaszcza z krajów arabskich. Swoistą literacką kontynuacją tej książki staje się political fiction Houellebecqa, która popularnością i wysokością sprzedaży z pewnością dorówna, jeśli nie przewyższy, „Francuskie samobójstwo”.
Houellebecq urodził się na Reunion jako Michel Thomas. Ojciec – przewodnik wysokogórski, matka – anestezjolog. Ma dwie daty urodzenia, oficjalną (rok 1956) i nieoficjalną (1958), co, jak twierdzi, jest skutkiem matactwa jego matki, by wyglądał na ponad swój wiek uzdolnionego. Rodzice szybko się rozwiedli i od 6. roku życia wychowywała go babka ze strony ojca. Z miłości do niej przyjął jej panieńskie nazwisko za pseudonim literacki. Jego życie osobiste komplikowało się: nienawiść do matki nawróconej na islam, z którą do dziś jest skłócony, własny rozwód, nerwica, depresja, bezrobocie, praca w dziale informatyki ministerstwa rolnictwa i Zgromadzenia Narodowego, w końcu pierwsza powieść – „Poszerzenie pola walki”, po której poświęca się pisaniu, dalej podatkowe wygnanie do Irlandii i powrót do Francji.
Druga powieść Houellebecqa, „Cząstki elementarne”, w sposób niezrozumiały przegrywa rywalizację z mierną powieścią o najbardziej prestiżową we Francji nagrodę Goncourtów, co porównywano ze skandaliczną przegraną „Podróży do kresu nocy” Céline’a. Kolejno ukazały się „Platforma” i „Możliwość wyspy”, a za czwartym podejściem w końcu otrzymuje Prix de Goncourt za „Mapę i terytorium”. Pojawia się też w kinie jako aktor i reżyser, czyta swoje wiersze na płycie, nagrywa piosenki, wystawia fotografie na biennale Mois de la Photo. Zyskuje sławę i fortunę, bo każda jego powieść sprzedaje się w kilkuset tysiącach egzemplarzy. Pisze o współczesnym zagubieniu i zdziczeniu ludzi, których jedynym wyjściem ku normalności bywa rytualny akt seksualny. Jednych irytuje, innych fascynuje, dyskutuje się o jego stylu, pisze doktoraty, przyjmuje jak gwiazdę, tłumaczy na 40 języków.
Houellebecqowi przylepiono etykietę wroga publicznego atakującego konsumpcjonizm, stechnicyzowaną współczesność i religie. Islam nazwał w miesięczniku Lire „okrutną i najgłupszą z religii”, za co wytoczono mu proces o wzniecanie nienawiści rasowej. To ta religia triumfuje w jego najnowszej książce. Kraj jest oburzony, jak 44-letni narrator, nihilista François, depresyjny, sfrustrowany, nieszczęsny profesor uniwersytecki, specjalista od dekadenckich pisarzy końca XIX wieku, głównie nawróconego na katolicyzm Huysmansa. Ów narrator przeżywa dylemat nawrócenia się na islam, by zachować stanowisko na islamskim uniwersytecie Sorbonne Paris III. Jednak, w odróżnieniu od swych kolegów, odchodzi z uczelni. Włóczy się po paryskim Chinatown w XIII Dzielnicy miasta (tam mieszka Houellebecq), jakby w przedsiębiorczości Chińczyków szukał ratunku dla powstrzymania muzułmańskiego reżimu.
Dzięki „Poddaństwu” – czytam w jednej z krytyk – jedni Koran zamkną, inni otworzą. Być może. Ale tych pierwszych nie będzie dużo, a drudzy z pewnością znajdą sobie inną inspirację, by wykrzyknąć: Allah Akbar! Jak kierowca, który ostatnio wjechał w tłum pieszych, a inny staranował kiermasz świąteczny, jak autor ataku na posterunek policji. Strach! On jest ślepy – ale wielki.