Paryż – wiadomo – to dziewczyna, kobieta, kochanka… – śpiewała Mistinguette. Dwadzieścia paryskich dzielnic ma twarz blondynki, szatynki, czarnej, kolorowej, rudej, a „Jedenastka” jest jak hipsterka z placu Republiki, jak vintagistka z Oberkampf lub muzułmanka z Ménilmontant.
Bulwar Ménilmontant to istna wieża Babel, miejsce egzotyczne, dość obskurne, z etnicznymi sklepikami, głównie arabskimi i afrykańskimi. Paryżanie mówią, że to dobre miejsce, żeby podrzynać gardła albo się kochać. Częściej niż francuski słychać tu języki berberskie, jidysz, mandaryński, wietnamski, również polski. Ale przede wszystkim arabski w dusznych barach z telewizorami namierzonymi na stację Al-Dżazira i w ciemnych bramach, gdzie zbierają się wyrostki, które handlują haszyszem i złodziejskim łupem. Bywa, że butą zastraszają mieszkańców, którzy w ich obecności spuszczają wzrok. Są tu dwa meczety. Jeden uchodzi za miejsce spotkań islamskich integrystów. Po zmroku robi się tłoczno. Mężczyźni w hidżabach popijają daktyle mecca colą, jedzą zupę z soczewicą, grochem i baraniną – a najlepsza baranina z couscousem jest U Czterech Braci. To spora konkurencja dla znanych aktorów, Mathieu Kassovitza i Vincenta Cassela, eksmęża Moniki Bellucci, którzy mają podobną restaurację dwa kroki dalej, w pobliżu ulicy Oberkampf, jednej z modniejszych w Paryżu, zwłaszcza nocą, kiedy nie oddaje się ona na pastwę pospolitego snu.
Rue Oberkampf o przeszłości robotniczo-rzemieślniczej przyciąga nocne ptaki mieszczańskiej bohemy, ludzi z kręgów mediów, mody, młodą inteligencję. Długa, wąska, ze starymi dziedzińcami, brukowanymi podwórkami, fabrykami przekształconymi w lofty, w dzień jest cicha i spokojna, ale po zapadnięciu zmroku, gdy pozamykają się pasaże, opadną rolety w witrynach, a bramy budynków staną się niedostępne, przeobraża się w jeden z najbardziej rozrywkowo-imprezowych obszarów miasta. Aby tam trafić, po wyjściu z metra Parmentier skręcam w lewo w avenue République i tuż po lewej wchodzę na Oberkapmf. Pod numerem 109 zaczyna się inny świat z emblematyczną dla dzielnicy Café Charbon z cynkowym kontuarem i wielkim lustrem na ścianie powiększającym lokal optycznie. Żył tu kiedyś sprzedawca węgla, który prowadził knajpę, handlował papierosami i cygarami, o czym przypomina stary szyld. W sąsiedztwie jest dużo podobnych szynkwasów. Można wybierać: Chez Justine, Nouveau Casino, Quartier Général, Le Bistrot du vin qui danse czy Les Abat-Jour a Coudre ze starymi maszynami do szycia służącymi za kawiarniane stoliki.
Trafiam do Mécano Bar pod numerem 99. To przykład typowego tu wystroju. Ślady nostalgii za rzemieślniczą przeszłością widoczne są już na szyldzie: „Maszyny i nowoczesne zestawy narzędzi”, który przypomina, że kiedyś był to sklep z utensyliami. Wewnątrz lokalu trwa próba odtworzenia minionego rękodzielniczego okresu: jakaś tokarka lub frezarka pełniąca dekoracyjną funkcję, na ścianie przymocowana skrzynia z narzędziami majstra z lat 30., na stołach za podstawki służą płaskie klucze, młotki, obcęgi, przy barze stare fryzjerskie fotele. Również inne rzemieślnicze pracownie, sklepy pasmanteryjne i z artykułami metalowymi zostały przerobione na café z teatralnym inwentarzem drewnianych płaskorzeźb, starych mebli, foteli, kanap. Zastanawiam się, czy te rekwizyty pasują do tej młodej klienteli przyodzianej według najnowszych trendów. Pewnie tak, ale pod warunkiem, że można ją też spotkać w muzeum sztuki nowoczesnej, bo całość tych przedmiotów przypomina pierwszą selekcję ready-madesów Marcela Duchampa. Sam jakoś nie bardzo mogę przekonać się do tych duchampowskich barowo-restauracyjnych przedmiotów codziennego użytku podniesionych do rangi dzieła sztuki prostą, na ogół poalkoholową, decyzją pseudoartysty-konsumenta, więc bez żalu zostawiam nobliwy inaczej Oberkampf z jego blichtrem spelunek artystycznego półświatka i ulicą Saint Maur kieruję się na północną granicę „Jedenastki”, nad kanał Saint-Martin.
Na ulicy Faubourg du Temple kanał znika pod ziemią i płynie pod bulwarem Richard Lenoir ku fundamentom Bastylii, średniowiecznej twierdzy zmienionej w więzienie zburzone przez rewolucjonistów. To takie wejście w podziemny świat kilku kilometrów sztucznej nocy, w ciemność kobiety miasta. Nie, nie popłynę tym Styksem, wolę spojrzeć w jasne lico Marianny na pobliskim placu Republiki, zwłaszcza że jest po niedawnym udanym liftingu. Alegoryczny pomnik Republiki przedstawia postać Marianny w otoczeniu alegorii Wolności, Równości i Braterstwa, w otoczeniu płaskorzeźb przedstawiających wybrane sceny z czasów rewolucji francuskiej. Twarz słynnej Marianny zmieniała się, ale zawsze była i ciągle jest piękna. Miała rysy Brigitte Bardot, Mireille Mathieu, Catherine Deneuve, modelek Laetiti Casty i Ines de la Fressange, a obecnie dziennikarki Evelyne Thomas.
O, dziewczyny, kobiety, kochanki… To do nich należy nie tylko Paryż, ale i świat cały. I nie jest to przepowiednia mrocznego Nostradamusa, lecz jasna konkluzja coraz liczniejszych publikacji francuskich mediów. – Pewnego dnia to my, kobiety, będziemy chronić nie tylko naszych mężczyzn… – jak oświadczyła z czułym przekąsem Marie-Claude Peyrache, paryska szefowa najbardziej wpływowych „kobiecych mózgów” zrzeszonych w European Professionnal Womens’s Network.
Leszek Turkiewicz