X

Wyszukiwarka portalu iFrancja

Oddech śmierci – Paryski nie-co-dziennik

Artykuł wprowadzono: 25 października 2020

Nikt nie umknie śmierci. To oczywiście truizm. Ale bywa, że tabu. Aby je oswoić, przyjąłem w czasie koronawirusowej zarazy zaproszenie na paryskie kolokwium „Oddech śmierci”, które przy okazji Wszystkich Świętych odbędzie się w domu Ameryki Łacińskiej przy bulwarze Saint-Germain. Tytuł pierwszego wystąpienia: „Wyjechać, nie zostawiając adresu”, drugiego: „Śmierć zakazana”. Czekając na tę debatę, przechadzam się po cmentarzu Montparnasse i przeglądam własne notatki.

„Każde życie zagubi się w śmierci, tak jak rzeki zagubią się w morzu, a to, co znane, zniknie w nieznanym. Brak sensu jest zwieńczeniem każdego z możliwych sensów”. To Georges Ba­taille; a to Marek Aureliusz: „Wnet będziesz pyłem lub szkieletem, tylko imieniem, a nawet już i imienia nie będzie. A cóż zresztą jest imię – dźwięk i echo tylko. Wkrótce zapomnisz o wszystkim, wkrótce wszyscy zapomną o tobie. Wczoraj trochę białka, jutro proch albo szkielet. Życie to wojna i przystanek chwilowy w podróży; wspomnieniem pośmiertnym – zapomnienie”.

Według szacunków Population Reference Bureau odkąd człowiek pojawił się na Ziemi, taką podróż ku śmierci odbyło już sto dziesięć miliardów ludzi, a kolejne siedem jest w drodze, nie dotarłszy jeszcze do celu. Ale dotrą, jak każdy, bo nikt nie jest niczym więcej jak kolejną śmiercią niezbędną z punktu widzenia ewolucji – tą cząstką nieznanego, która jest w nas wszystkich: żywych i umarłych. Tych, co już byli, pochłonęła wieczność i ślad po nich zaginął. Rozpadli się w proste cząstki, ulotne drobiny, które wdychamy w każdej chwili z każdym oddechem. Ziemia to wielkie cmentarzysko. Żyjemy obok śmierci – bezimiennych, obcych, bliskich, tylko na chwilę wytrąceni z wieczności, wędrując tam, skąd przyszliśmy.

Nie tylko Ziemia to cmentarzysko. Cały wszechświat nim jest. Dzięki agonii gwiazd eksplodujących jako supernowe powstają kolejne cmentarze, warunek wszelkiego życia. Według astrofizyków umierające tak gwiazdy, kiedy zużyją całe paliwo jądrowe, wyrzucają w przestrzeń międzygwiezdną swoje martwe szczątki, materiał na kolejne gwiazdy i planety. Dzięki tym reakcjom termojądrowym powstały atomy cięższych pierwiastków (wcześniej ich nie było), z których i my jesteśmy zbudowani. Jesteśmy nuklearnym popiołem martwych dawno zgasłych gwiazd, zbitką molekuł o niespotykanej spójności. Z punktu widzenia kosmosu śmierć to powrót do naturalnego biegu rzeczy, do wzrostu entropii, stanu rozproszenia materii i energii, do naturalnego nic. Buntujemy się przed tą entropią. Nasze ciało, jak każdy organizm, choćby nieświadomie chce utrzymać się przy życiu. Poddajemy się nieustannym naprawom. Bronimy się jak możemy. Do czasu. W końcu przegrywamy, bo wszechświat zawsze wygrywa – wtedy umieramy, wyrównując energię z otoczeniem. I nie ma się co buntować…

Są i małe cmentarze, jak cmentarz Montparnasse. Wyróżnia się specyficzną lokalizacją. Na długości około 400 metrów przecina go ulica Emile Richard, wzdłuż której pod rozłożystymi drzewami toczy się powszednie życie, a po obu jej stronach ziemia gęstnieje grobami. Niektóre pokrył mech, inne – kamienne płyty, rzadziej kapliczki, puste, poniszczone. Jest trochę kwiatów. Wokół krążą gołębie; kilka kruków i wron grzebie w butwiejących liściach, czyści dzioby o krzyże. Tylko jednego żywego człowieka tu spotkałem – starą kobietę z kotem, którego karmiła z miski ustawionej na bliskim im grobie. Jak z eksperymentu z kotem Schrödingera, co w kwantowej rzeczywistości jest i żywy, i martwy jednocześnie. Kobieta coś mówiła – duchy nie odpowiadały.

Duchy robią swoje. Beckett czeka na Godota, Cortázar gra w klasy, Sartre i Beauvoir zachwalają wolną miłość. Gainsbourg zamiast śpiewać zapija wódkę szampanem, co pogrąża go w alkoholowej komie. Durkheim deliberuje nad przyczynami samobójstwa swej pięknej sąsiadki Seberg. Cioran załamuje ducha nad teologią, która dla Boga zachowała już tylko szacunek wielkiej litery, a Topor, jak to Topor, złowieszczo chichocze. Kiedyś była między nimi Curie-Skłodowska, ale przeniesiono ją do Panteonu, gdzie już czekał na nią jej kochanek Langevin. Od miesiąca śpiewa tu Juliette Gréco – czarna róża egzystencjalistów śpiewa o miłości: Kochajcie się! Kochajcie albo przepadnijcie!

Miłość – ileż grobowców wzniosła. „Zbliżcie się do śmierci na tyle, by móc nią oddychać jak tchnieniem ukochanej istoty. Śmierć nie jest zimnym szkieletem, ale bachantką – młodą, pijaną i piękną”. To znowu ten Bataille, dla którego erotyzm i śmierć to dwa najważniejsze motywy jego dzieła, „uwznioślające życie od swych korzeni aż po sam szczyt” – jak tłumaczy pisarz w swej „Radości w obliczu śmierci”. Cóż: śmierć i życie są od siebie uzależnione. Dlatego życie jest tak piękne, dlatego samo w sobie warte jest życia. Bo – przemija, bo czerpie największy powab właśnie od śmierci, która daje poczucie doniosłości każdej nieodwołalnie mijającej chwili.

Mijamy, miniemy. Wszyscy za wcześnie. Ale jeszcze jesteś­my. Oddychajmy więc – głęboko. Wdech, wydech. Przed nami dużo – być może nawet miliony – oddechów. Smakujmy je. Wdech, wydech, wdech, wydech…

Leszek Turkiewicz




Najpopularniejsze

Zobacz także