To była miłość od pierwszego wejrzenia. Ella występowała z zespołem Henryka Tomaszewskiego w paryskim teatrze Sary Bernhardt. On, Marcel Marceau, mim wszech czasów, artysta porównywany do Chaplina, siedział na widowni. Tak wspominał tamto uderzenie miłosnego pioruna: Ona miała ciało kota, szyję ptaka, wdzięk czarodziejki pozostającej pod opieką bogów. Po spektaklu spytałem: Jak się nazywasz? Elżbieta Jaroszewicz… O, Ella, jesteśmy razem, by duszą i ciałem wykrzyczeć naszą ciszę, naszą miłość do pantomimy. I – jak się okazało – nie tylko do pantomimy, bo zostali małżeństwem.
Ella Jaroszewicz odnalazła w Paryżu własną drogę do sztuki ekspresji scenicznej, łącząc różne szkoły i estetyki, teatr, pantomimę, balet. Stworzyła oryginalny język ekspresji ciała, gestu, ruchu. Została pierwszym profesorem pantomimy w szkole baletu Opery Paryskiej, prowadziła lekcje w Międzynarodowej Szkole Pantomimy Marcela Marceau i w Teatrze Champs Elysée. Wypracowaną przez siebie metodę kształcenia zastosowała w swej prywatnej szkole założonej w 1974 roku, której zawodowy dyplom uznawany jest przez francuskie państwo. Szkołę nazwała Studio Magenia, Europejska Akademia Teatru Ciała.
„Magenia” – słowo wymawiane po francusku jak polskie „marzenia” – to coś więcej niż pospolite senne marzenia lub nawet te na jawie przedsiębrane. To marzenia oswojone, przemyślane, sztuką urzeczywistniane. W szkole Magenia są nie tylko lekcje baletu, jazzu i innych tańców charakterystycznych czy technik pantomimy, ale i sztuki walki dahara podobnej do kung-fu, szermierki scenicznej, teatru, a nawet śpiewu.
– Wie pan, nigdy nie przypuszczałam, że będę pedagogiem – słucham Elli Jaroszewicz. – Zostałam nim przez przypadek. Jako tancerka i aktorka pantomimy chciałam w Paryżu wystawić spektakl. Zaproponowałam jego formułę ludziom, którzy wprawdzie praktykowali sztukę pantomimy, lecz nie mogli sprostać moim wymaganiom, więc żeby spektakl zrealizować, zaczęłam ich uczyć. W ten sposób odkryłam w sobie zdolności pedagogiczne, które rozwijałam, korzystając z doświadczenia i współpracy z wybitnymi artystami i profesorami w Paryżu i USA, wypracowując własną metodę pracy ze studentami.
– Isadora Duncan, będąc w Paryżu, mawiała, że tańczy swoje życie, by doświadczyć archetypicznej tajemnicy ruchu. A pani?
– Duncan żyła w innym świecie, innym społeczeństwie, dla którego tancerka było słowem pejoratywnym, a taniec przeznaczony dla kabaretów. Jej doświadczenie tajemnicy ruchu polegało na odkrywaniu ciała, na które można by patrzeć bez grzechu. Cała kultura zaczęła się od abstrakcyjnych ruchów, rytualnego tańca, co doprowadziło do odkrycia zmysłowości i ciała, i ducha. Od wieków próbujemy rozdzielać ducha, myśl i ciało, a to jest jedno. To ta sama krew, co krąży w mózgu i małym palcu u nogi, i nie ma żadnego filtra, który filtrowałby inteligencję do góry, a głupotę w dół. Taniec i ruch sceniczny są dla mnie życiem. Nie istnieje gest, który nic nie znaczy, powtarzany staje się ruchem, tańcem. Oczywiście, nie każdy taniec jest sztuką, tą nieustanną walką formy z treścią w dążeniu do perfekcji.
– Co panią w tej sztuce tańca inspiruje?
– Aby ciałem opowiedzieć historie i pokazać charaktery, używam elementów tańca charakterystycznego, klasycznego, teatru i akrobatyki, również obserwacji ludzi, ulicy, kawiarni, kota, psa, małpy. Każdy ma własną wrażliwość, moja ukształtowała się w Polsce, w dzieciństwie, młodości, w dobru i złu, które przeżyłam. Moja wrażliwość jest polska, słowiańska – ona jest moją inspiracją.
– Pani szkoła mieści się w sercu Paryża. Lubi pani to miasto?
– Paryż żyje dzielnicami, a każda jest niczym odrębne miasteczko. Poznawałam je w dzień i w nocy, ale dziś to zupełnie inne miasto. Mój Paryż już nie istnieje. Lubię Dzielnicę Łacińską, mimo że się zmieniła, tam jakiś ślad mojego Paryża jeszcze został: w tych hotelikach, kawiarenkach, galeriach sztuki, w atmosferze Saint Michel, nad Sekwaną. Lubię tam wracać, być po lewej stronie Sekwany, czekać na niespodziankę, na spotkania z ludźmi, ulicami, światłem, gwiazdami, których już nie widać, bo tak duży jest smog. I powtarzać: Młodości! Dodaj mi skrzydła! Niech nad martwym wzlecę światem…
– Czy Paryż da się zatańczyć?
– Myślę, że tak, ale w układzie kilku albo kilkunastu osób. Jedna nie odda atmosfery tych zakątków. Przyjeżdżają tu wielcy twórcy spektakli wizualnych, lecz na największym się nie poznano, na czeskim choreografie Jiřim Kylianie, który zyskał w Paryżu uznanie dopiero po tym, jak stworzył pierwszy w Europie teatr baletu modern w Holandii – jeden z najlepszych na świecie… Francja jest krajem kultury literackiej, nie tanecznej, a Francuzi nie są zbyt uzdolnieni ruchowo. Taniec w ogóle zatraca swoją poezję, staje się gratisowym wyładowaniem energii.
– Czy po tym, jak ktoś tańczy, można domyślić się, jaki jest?
– Ekspresja ciała to klucz do człowieka, do jego charakteru, zachowania, typu psychologicznego. Po ruchach, sposobie poruszania się szybko odkrywam swoich studentów, ale nigdy tego nie wykorzystuję. Zawsze jestem za studentem, nawet stojąc przed nim w sposób fizyczny. Dużo można powiedzieć o kimś, kto tylko rusza palcami stóp. Każdy robi to inaczej. Stopy dużo mówią o nas.
– Co, na przykład?
– Czy jest się chytrym, leniwym, zdolnym, zakłamanym, szlachetnym, szczerym…
– A ja, jaki jestem?
– Proszę zdjąć buty. Zobaczymy…
Leszek Turkiewicz