X

Wyszukiwarka portalu iFrancja

Jak „Scotch” Fitzgerald pijani

Artykuł wprowadzono: 19 września 2021

Paryski nie-co-dziennik

Francis Scott Fitzgerald pisał: Najbardziej winien jest ten, kto pierwszy wynalazł świadomość – więc ją straćmy, choć na parę godzin. Posłuchałem: usiadłem, zamówiłem i wypiłem w małej knajpce na Montparnassie. Niedaleko brasserie Closerie des Lilas, na której tarasie ów amerykański pisarz czytał Hemingwayowi fragmenty swojego Wielkiego Gatsby’ego. Moją uwagę zwrócił stary plakat za barem z termometrem Pocharda wskazującym na sześciostopniowej skali grymasy twarzy kolejnych stanów upojenia alkoholowego: jeszcze trzeźwy, już rozweselony, podchmielony, podpity, pijany, martwy.

Twórczość wielu pisarzy naznaczył alkohol. Kartki Remarque’a były pozalewane calvadosem. Dylan Thomas umarł w delirium. Auden miał pić sześć martini przed lunchem, tyleż przed kolacją, butelkę wina po kolacji, butelkę wina przed snem; a Hemingway zależnie od pory dnia: rano drinki, w południe whisky, wieczorem wódkę, w łóżku szampana. To on nauczył pić wino wprost z butelki Scotta Fitzgeralda, nazywanego ze względu na jego postępujący alkoholizm „Scotch” Fitzgeraldem. Tworzyli, mimo że pili albo dzięki temu, że pili. Nie wszyscy są aż tak heroiczni. Większość zapada w deliryczną noc bez rozgłosu. Według danych komitetu do spraw zdrowia publicznego 5 mln Francuzów walczy każdego dnia, żeby ich kolejny kieliszek był tym ostatnim, a 2 mln leczyło się ambulatoryjnie lub było hospitalizowanych z powodu choroby alkoholowej – tej samej, która sprowokowała śmierć zaledwie 44-letniego Scotta.

Pijemy! Pijemy, bo lubimy. Bo chcemy dodać życiu intensywności, radości, barwy, egzystencjalnej głębi. Bo mamy skłonności genetyczne. Bo chcemy uciec, zapomnieć, zabić czas i zatracić się w teraźniejszości. Pijemy, by stłumić lęk, ból, tęsknotę, winę, żeby ukoić nerwy, być weselszym, lepiej przystosowanym do otoczenia. Pijemy z nudów, ponuractwa, nieśmiałości, słabości, poczucia siły, sukcesu, przesytu, zuchwałości, samotności. Pijemy dla rozrywki, no i dla sztuki. Pijaństwo – niebezpieczna namiętność. Jak miłość, która też bywa chorobą; oboje wabią, przytakują, upajają rozkoszą. Jak młodość, będąca czymś w rodzaju chemicznego szaleństwa.

Piję od tygodnia, a myślałem, że jak posiedzę w bibliotece, to może wytrzeźwieję – czytam Scotta vel Scotcha. A w tej bibliotece schował się Baudelaire i to jego: Trzeba wciąż być pijanym – to cały sekret; trzeba wciąż się upijać, by nie czuć ciężaru czasu, który miażdży barki i zgina grzbiet ku ziemi. Lost generation (stracone pokolenie), jak Gertruda Stein nazwała amerykańskich pisarzy walczących w Europie podczas pierwszej wojny światowej, co później rozszerzono na całe pokolenie. Ich manifestem było Hemingwayowskie „Słońce też wschodzi”. Straceńcy z lewego brzegu Sekwany. W alkoholu szukali inspiracji, wędrując od baru do baru, gdzie prowadzili rozgorączkowane dyskusje intelektualne, zagryzając whisky cebulą. Według New York Timesa spotykali się w najbardziej znanym salonie artystycznym świata. Prowadziła go w swym mieszkaniu przy rue Fleurus 27 Gertruda Stein i jej partnerka Alice Toklas, z którą tworzyła jedną z najsławniejszych par lesbijskich XX wieku.

Gertruda Stein, Scott Fitzgerald, Henry Miller, Passos, Hemingway… Przeglądam pisma literackie, a w nich teksty z okazji okrągłych rocznic ich urodzin lub śmierci. O 60. rocznicy śmierci ostatniego z wymienionych już pisałem („Hemingway w cieniu Saturna”). Wracam więc do Scotta: Całe życie jest krążeniem dookoła jednego słowa: „kocham”. Spieszymy się do niego, potem uciekamy. Łyk wina i dalej: Wszystko, co piękne, rośnie, aż osiągnie pewną wysokość, wtedy więdnie, opada, gnije, wtedy ulatują zeń wszystkie wspomnienia. Kolejny łyk i… I jedziemy przez stygnący zmierzch ku śmierci. Dla Scotta alkohol był „elementem koniecznym” w jego procesie twórczym. Rzadko pisał na trzeźwo. Chętnie wybierał gin, bo działał szybko i był słabo wyczuwalny. W Paryżu wstawał około południa i do popołudnia próbował zacząć pisać. Jak zaczął, to kończył przed świtem, z przerwami, w czasie których odwiedzał bary, by pobudzić koncentrację.

Chaos to porządek, którego nie rozumiemy. Cnota to suma rzeczy, których nie zrobimy – z lenistwa, tchórzostwa, głupoty. A miłość to boogie-woogie hormonów. Nie, to już nie jest Scott Fitzgerald, to Henry Miller. Ten w przeciwieństwie do Scotta miał bardziej regularny rytm twórczy. Jedynie w młodości pisał nocą. W Paryżu zmienił przyzwyczajenia, pracując od śniadania do lunchu, czasem po południu i rzadko już w nocy. Jego pierwsza paryska zima była traumatyczna, głodował. Przyjaźnił się z poetą awanturnikiem – podróżnikiem Blaise’em Cendrarsem. Głośna powieść Millera „Zwrotnik raka” długo była zakazana w jego Ameryce jako zbyt śmiała erotycznie. Inny poeta, Ezra Pound, mawiał, że warta jest ona każdej kary, by być czytaną. Dopiero po 30 latach, w 1964 roku, Sąd Najwyższy USA uchylił zakaz jej publikacji oraz wwożenia do kraju.

Koniec! Zamykają. Jeszcze tylko krótki „Scotch”. Od jego „świadomości” zacząłem, to i na niej skończę. Co było na brzegu świadomości i czekało na wyartykułowanie, już tam nie jest; bezpowrotnie wróciło do świata rzeczy niewypowiedzianych. Wychodzę. Nade mną niebo ulotne, we mnie – majak raz stygnącej, raz budzącej się świadomości. A obok covidowe pokolenie. Ze Strasburga od Ursuli von der Leyen słyszę, że bynajmniej niestracone.

Leszek Turkiewicz




Najpopularniejsze

Zobacz także