X

Wyszukiwarka portalu iFrancja

Studium znikania – Paryski nie-co-dziennik

Artykuł wprowadzono: 31 maja 2020




Zaraza ustępuje. Pierwsze paryskie muzeum udostępniono publiczności – Musée Jacquem­art-André, gdzie od 26 maja, po uprzedniej kontroli temperatury ciała, można w maseczce i przy zachowaniu odpowiedniej odległości obejrzeć retrospektywę Williama Turnera. Nadszedł więc czas na jego malarski „Poranek po potopie”, no i na normalność.

Czas? Dziwny to „obiekt” przemieszany wzajemnie z przestrzenią, w którą się częściowo przekształca, a ta równie częściowo przekształca się w niego, i tak spleceni tworzą czasoprzestrzenne kontinuum, ostateczną arenę wszechrzeczy. Czas – milczące ucieleśnienie naszej słabości – tak dobrze znany, a nieuchwytny. Czy on w ogóle istnieje, czy to tylko abstrakcja narzucona nam przez umysł? Dla Juliana Barboura – nie istnieje, co ten znany fizyk próbuje dowieść w swej głośnej książce „Koniec czasu. Nowa rewolucja w fizyce” (przekład na polski: Tomasz Lanczewski), którą jeszcze bardziej znany fizyk Lee Smolin uznał za „najciekawszą i najbardziej prowokującą koncepcję czasu, jaka powstała na przestrzeni ostatnich lat”. Przywołuję Bar­boura, bo swoje rozważania o bezczasowości wszechświata zaczyna i kończy właśnie od Turnera, od jego arcydzieła „Burza śnieżna”, którą ilustruje swój kontrowersyjny wywód rzucający cień wątpliwości na największe osiągnięcie Einsteina.

Pewnej nocy, gdy rozpętała się burza śnieżna, malarz znalazł się na pełnym morzu. Miał już 67 lat. Kazał marynarzom, żeby przywiązali go do masztu, gdzie smagany falami godzinami obserwował szalejący żywioł – delirium pośród czarnych chmur i morskiej piany. Po powrocie do portu Harwich wszyscy z ulgą patrzyli na oddalającego się szaleńca. Kim on jest? – pytali. To Turner o imionach: Joseph Mallord William. Zawód: geniusz. Anglik wrócił do swego londyńskiego atelier i namalował to, co zobaczył – „Burzę śnieżną”, arcydzieło, któremu brakuje tylko wycia wiatru i smaku soli. Dla Barboura to obraz końca czasu, iluzji ruchu; to „kraina chwil aktualnych”, którą nazwał Platonią, odzwierciedlającą bezczasowy krajobraz.

Paryska wystawa – „Turner, malarstwo i akwarele” – zorganizowana we współpracy z londyńską galerią Tate, prezentuje kilkadziesiąt dzieł tego ekscentrycznego pejzażysty, niektóre po raz pierwszy we Francji. Morza i rzeki. Tamiza, Sekwana, wenecka laguna rozmywają się w poświacie wibrujących kolorów, w harmonii odcieni, w błogiej ciszy. Ujmujące pejzaże. Jedne z piękniejszych w historii sztuki, jednego z najbardziej nowatorskich malarzy swej epoki, pełnego podziwu dla potęgi natury, jej żywiołów, przy których człowiek wydaje się bezradny i zagubiony.

William Turner (1775 – 1851) – syn londyńskiego golibrody i perukarza, związany z wdową po marynarzu (wcześniej miał dwie córki z wdową po muzyku), małego wzrostu, zaniedbany Bachus o surowym wyglądzie, bywalec przyportowych spelun. Artysta zakompleksiony swoją szpetną fizjonomią, z powodu której pozostawił po sobie tylko jeden autoportret pośród 32 tysięcy prac przekazanych testamentem państwu brytyjskiemu. Uważany za prekursora impresjonizmu oscylował między tradycją a nowoczesnością. Miał szekspirowską imaginację, absolutną inteligencję malarską i obsesję słońca. Wypatrywał go między chmurami i kontemplował. Słońce było w centrum jego twórczości, było jego artystycznym wyzwaniem. Słońce to Bóg – wyznał na łożu śmierci, umierając na cholerę. Słońce to światło, kolor, zdolność widzenia świata. Stwarza idealny świat i idealny pejzaż.

Najciekawsze i najbardziej dojrzałe artystycznie płótna Turnera pochodzą z jego ostatniej dekady życia. Od „Burzy śnieżnej” zaczęły się malarskie eksperymenty wysmakowanych gradacji barw olśniewających blaskiem wody, nieba, powietrza, mgieł, sztormów, grzbietów fal, zmierzchów i poranków. Kontury przedmiotów rozmywają się, przemieszczają, rozpadają, zmieniają, na nowo zespalają, w końcu zanikają w widmach drgających kolorów. Rozpływają się w zwierciadle wody, bledną w oślepiającym słońcu, giną w ciemnościach nocy. Sięgają granic abstrakcji. Pejzaże te, określane mianem „studium znikania”, inspirowały nie tylko impresjonistów, ale i abstrakcjonistów – Jacksona Pollocka czy Marka Rothko.

„Turner pokazał nam, w jaki sposób patrzeć na świat, a nawet jak pogodzić się z istnieniem wielu światów – zachwyca się Barbour. Współczesna fizyka zaczyna wskazywać na to, iż wszelkiego rodzaju ruchy w całym wszechświecie również stanowią podobną iluzję – że pod tym względem przyroda jest jeszcze bardziej doskonałym artystą niż Turner (…). Nasza przeszłość to po prostu inny świat. Jest to przesłanie, które pokazuje nam mechanika kwantowa i głęboka bezczasowa struktura ogólnej teorii względności. Wszystkie momenty, których doświadczyliśmy, to inne światy, ponieważ nie są one tym, w którym obecnie się znajdujemy”. A zatem nasyciwszy się Turnera wizyjnością abstrakcyjnej smugi farb, zataczającej kręgi jak chromatyczny huragan nad niknącym statkiem w burzy otchłani, możemy wędrować dalej, na kraniec dnia i nocy, a nawet dalej, do innych światów, które przed nami. Tej podróży nie unikniemy. Droga jest wszędzie i gdziekolwiek jesteśmy, jest zawsze przed nami i zawsze prowadzi do tego najdalszego portu w nas samych. Więc – dobrych wiatrów!

Leszek Turkiewicz




Najpopularniejsze

Zobacz także




Wydarzenia

Ogłoszenia