X

Wyszukiwarka portalu iFrancja

Gdyby Paryż był osobą, to byłby kobietą o dwudziestu twarzach

Artykuł wprowadzono: 25 lutego 2014


Powtarza się jak mantrę z hinduskiego pasażu Brady, że gdyby Paryż był osobą, to byłby kobietą o dwudziestu twarzach. Tyle ma dzielnic, a każda inna – melanż naturalności, wyrafinowania i sztuczności.
„Dziesiątka” przypomina blade lico jednej z kochanek Georges’a Simenona, który według biografów miał sypiać z „całą kobiecą połową ludzkości”. Nad Sekwaną, a raczej nad kanałem Saint Martin, przywołano ducha pisarza i jego komisarza Maigreta, co unieśmiertelnił wizerunek paryskiej policji kryminalnej (la police judiciaire), obchodzącej setną rocznicę powołania do nękania czarnych charakterów miasta. Główne wspominki pod patronatem Jeana-Paula Belmonda odbywają się na Polach Marsowych (inf.: www.100anspjparis.com). Ale nim tam pojedziemy, rozgrzejmy się przy anyżówce w słynnym z filmu Marcela Carné barze Hôtel du Nord nad kanałem „Dziesiątki”, gdzie Simenon śledził kroniki policyjne, szukając inspiracji dla swych literackich kradzieży, zabójstw i innych kryminalnych zagadek.
„Dziesiątka” to nie dzielnica, to kraj dzieciństwa, kraj złych chłopców, poetów i lokomotyw, jak mawiają paryżanie. Są tu dwa dworce: najstarszy – Wschodni i Północny – największy w Europie, a trzeci na świecie po tokijskim i chicagowskim. W plątaninie kolejowych torów łatwo zgubić kierunek życia i utknąć w rutynie szyderstwa. Jak ta „Dziesiątka”, co miała być zupełnie inną dzielnicą – reprezentacyjną, z ulicą Faubourg Saint-Martin zmienioną w Champs-Elysées wschodniego Paryża. Daremnie. Kanał Saint Martin zostawił Sekwanie wytworne dzielnice, a sam wcisnął się w tę bardziej surową i pierwotną w swej urodzie. Pośród śluz, kładek i zwodzonych mostów przyciągał desperatów, melancholików, porzuconych kochanków, włóczęgów, pijaków. Z tego folkloru czerpał Georges Simenon, utracjusz i literacki parweniusz, nienasycony we wszystkim, co robił. Autor setek książek i tej jednej, jedynej postaci, która wyniosła go ku szczytom sławy i bogactwa.
Twórca komisarza Maigreta urodził się 110 lat temu w belgijskim Lie`ge. Nie miał 16 lat, kiedy porzucił szkołę i zaczął pracować w Gazette de Lie`ge. W 1922 r. przyjechał do Paryża z postanowieniem „jak najwięcej zarobić, pisząc książki łatwe, a dobrą literaturę zostawić na później”. Był jak maszyna do produkcji słów: zapełniał 80 stron dziennie. Opublikował 431 książek, których do dziś sprzedano ponad miliard egzemplarzy, co plasuje go na siódmym miejscu światowej listy wszech czasów najlepiej sprzedających się autorów. Jeśli dołożyć do tego 56 adaptacji filmowych (z telewizyjnymi – 144), to jego szybkie pióro przyniosło mu tytuł tytana komercji.
Ani w pisaniu, ani w życiu nie intelektualizował, nie psychologizował, nie teoretyzował. Działał. Poddawał się tylko zmysłom. Wchłaniał, degustował, pożerał. Zawsze w nadmiarze: alkohol, kobiety, podróże. Włóczył się jak luksusowy wagabunda po Afryce, Polinezji, Ameryce, gdzie na tarasach wytwornych hoteli popijał whisky z innymi, nie mniej wytwornymi rozbitkami świata. Chciał „przeżywać wszystko naraz, całego świata dotykać, smakować go, posiadać”. Miał tysiące kochanek: dziwek, pokojówek, kucharek, sekretarek, wielbicielek jego talentu o różnym statusie społecznym. Przy czym związki te harmonijnie godził z dwiema kolejnymi żonami. Zachowywał wielkopańskie maniery: w smokingu i cylindrze jeździł rollsem na aperitify do Fouqueta i kolacje do Maxima. Zachłannie korzystał ze sławy i pieniędzy, jakie przynosił mu Jules Maigret, 50-letni komisarz policji z nieodłączną fajką. Gdy w 1931 roku pisał pierwszego „Maigreta”, miał 27 lat – mógłby więc być jego synem, a ojcem, gdy – mając 75 lat – w 1972 roku pisał ostatniego.
Zdarzało się, że komisarz stawał się zmorą pisarza. Burzył jego odzywającą się od czasu do czasu ambicję pisania lepszej literatury. Wtedy chciał się Maigreta pozbyć, zapomnieć, zabić. Ale swego cienia nie sposób zabić, choć – jak sugerował – wszyscy jesteśmy potencjalnymi zbrodniarzami. Różnimy się tylko tym, że jedni przechodzą do czynu, a inni nie. Jego bohaterowie właśnie poprzez zbrodnie próbowali wydostać się z monotonnej codzienności. Lecz są i inne sposoby, tak jak i inne bary. Z jednego z nich dobywa się pieśń cudzoziemskich legionistów. To brasserie, też przy kanale Saint Martin, prowadzona przez Jina, byłego legionistę. Wewnątrz baru wystawił on swe żołnierskie pamiątki: naboje różnego kalibru, miniaturowe czaszki, odznaczenia, proporce, dyplomy, zdjęcia, artykuły i książki o Legii Cudzoziemskiej oraz białe kepi, duma właściciela lokalu.
Zew krwi i przygody to nie jedyne atuty Legii. Najważniejsza jest szansa nowego początku. „Zmień swoje życie” – zachęca slogan. Wstępując do Legii, można zmienić tożsamość, zostawić przeszłość za sobą. Legia staje się nową ojczyzną, daje nowe nazwisko, nowy paszport, czasem nową narodowość. Różne są motywy wstępowania do Legii – ucieczka przed sobą, problemami finansowymi, rodzinnymi, prawnymi.
Przy barze legionisty Jina jest uliczka Boga, a przy niej zziębnięty anioł w czarnym kepi śpiewa o niebie, które nigdy nie zdoła nadziwić się cudom kanału Saint Martin. Czyżby był tym upadłym aniołem? Jego legenda jest tu żywa, barwna i krwawa.

Leszek Turkiewicz




Najpopularniejsze

Zobacz także