Idzie Wielka Noc zwątpienia. Ale próbuj. Napisz pierwsze zdanie, jakie przychodzi ci do głowy – zachęcał André Gide, autor Lochów Watykanu. Piszę: „Myśl istnieje” (cogitatio est). Pewnie to, a nie inne, bo jestem w kościele Saint-Germain-des-Prés, gdzie pochowano Kartezjusza. Lecz przede wszystkim dlatego, że skoro istnieje myśl, to i myślący upakowany w swej materii czterech kwadrylionów atomów (4 i 27 zer) – węgla, tlenu, wodoru i paru innych, z połączenia których – przypadkowo lub nie – wyłoniło się nasze ciało, życie, uczucia, no i ta myśl, co bywa, że zmienia się w słowo.
Kościół jest pusty. W parafialnej gazetce czytam o księdzu Chakkumpeediku, który przybył z Indii, by wspomóc paryżan w zgłębianiu ich chrześcijańskich korzeni. Czytam o słowie i ciszy. „Na początku była cisza! Bo tylko z ciszy może wyłonić się słowo”. W ciszy patrzę na XII stację drogi krzyżowej – Śmierć Jezusa na krzyżu. Infamia, jedna z najbardziej upokarzających kar. Seneka pisał, że lepiej popełnić samobójstwo, niż dać się ukrzyżować. W 71 roku przed Chrystusem konsul Marek Krassus skazał 6 tys. niewolników, buntowników Spartakusa, których rozpięto na krzyżach wzdłuż Via Appia. I Jezus był buntownikiem, najsłynniejszym w dziejach ludzkości, buntownikiem miłości „demokratycznie” ukrzyżowanym wyrokiem ludowego plebiscytu, jaki urządził rzymianin Poncjusz Piłat. Kiedy Galilejczyk kończył ziemskie życie, do grona jego wyznawców należało zaledwie 120 osób. Nauczał krótko, a stał się ośrodkiem uniwersalnej wiary, mimo że sam Kościoła nie założył. Znamienne jest opowiadanie Anatola France’a – „Prokurator Judei”, w którym Piłat zapytany u kresu życia o młodego Jezusa, odpowiada: „Jezus?… Z Nazaretu?… Nie, nie pamiętam”.
Wielu paryżan zapomniało Jezusa, a jeszcze filozof-ateusz Jean-Paul Sartre pisał o Francuzach: „Wszyscy jesteśmy katolikami”. Dziś kościoły pustoszeją, jak ten najstarszy Saint-Germain-des-Prés, w którym pochowano serce polskiego króla Jana Kazimierza i umieszczono popiersie Jana Pawła II, ufundowane przez wrocławskich przedsiębiorców. Rzucam okiem na te poloniki i… wtapiam się w gwar przykościelnego placu. Tu nie ma ciszy. Gra zespół jazzowy, unosi się zapach grzanego wina, ciała par wtulają się ustami w siebie. Długa noc przed nami, ale jeszcze nie ta – bez świtu.
Celem wszystkich religii jest przemiana kresu w początek, uśmiercenie śmierci, nadanie jej sensu. W przypadku chrześcijaństwa z Jezusem w roli Boga, który w każdy pierwszy piątek po pierwszej wiosennej pełni Księżyca umiera, aby zmartwychwstać. A my uwalniamy Barabasza i dalej błądzimy. Kryzys Kościoła jest głęboki. Religia wychodzi ze świątyń, co nie znaczy, że wiara zanika. Ta potrzeba wydaje się nienaruszona, ani laickie zwyczaje, ani nauka nie niwelują wiary. Jej fenomen rodzi nową duchowość, w której wszystkie wierzenia są możliwe, nawet te, które jeszcze nie istnieją.
Kupiłem magazyn Cles zachęcony jego dossier o „oceanicznej duchowości”, według popularnego określenia Rollanda. Żeby go przejrzeć, wszedłem do Café de Flore, gdzie na pierwszym piętrze miał swój stolik Sartre, przy którym składał słowa o kruchej egzystencji wrzuconej w przypadkowe istnienie. Czytam o duchowości w wersji open – dla każdego. Tych, co uznają autorytet Kościoła, i dla tych, co od dawna, albo od zawsze, są do niego w opozycji. Duchowość laicka, orientalna, synkretyczna, agnostyczna, ba, nawet ateistyczna na miarę każdego poszukiwacza sensu własnego życia.
Co trzeci Francuz jest na drodze takiej duchowości, zwłaszcza ci najlepiej wykształceni (84 proc. skończyło studia) i ci majętni (76,7 proc. ma kierownicze posady lub wolne zawody); 76 proc. to kobiety, a do chrześcijańskiej tradycji przyznaje się 62 proc. 37 proc. ma swego mistrza. Ci, co siedzą obok mnie, kontemplują ulotność smaku wilgotnych ostryg. Wchłaniają je w siebie, przekraczając granice swego ego, pomagając sobie starym rytuałem sączonego wina. Ich jaźń wydaje się zgrabną fikcją, tworem społecznym uformowanym przez tradycję, doświadczenie i język. Przynajmniej tak twierdził Jacques Lacan. Dla uczonego Francuza samoświadomość to skomplikowana konstrukcja symboli i wyobrażeń, które nabywamy od społeczeństwa. Głosił, że ego jest złudzeniem, z jakim zaczynamy się identyfikować w dziecięcej „fazie zwierciadła”. Wtedy stajemy się częścią tej wielkiej gry językowej określającej nasze postrzeganie świata subatomowych cząstek energii. Nasz mózg nauczył się go postrzegać w określony sposób, zaszczepionym nam językiem, poza którym nie jesteśmy w stanie nic poznać.
Milczenie, słowo, myśl. Stąd już tylko krok do jaźni, religii, duchowości, tego, co otwiera się na wszystko to, co wykracza poza przemijające zdarzenia i świat fizyczny. Parafialną gazetkę Saint-Germain-des-Prés otwiera sentencjonalne zdanie: „Jeśli słowo, które chcesz powiedzieć, nie jest piękniejsze od ciszy, to go nie mów”. Nie mówię. Zostawiam je Wielkiej Nocy Milczenia.