Massalia, portowe miasto w Marsylii, nie rzuca na kolana swoją urodą – poza pełnym uroku Starym Portem. Dla niego warto zboczyć z drogi, jadąc w kierunku Lazurowego Wybrzeża.
Zanim w Vieux Port zasiądziemy przy stoliku z widokiem na kołyszący się w marinie las masztów jachtów, rzucimy okiem na połyskujące beżem skał wyspy, w tym If, czyli Cisową, i jej ponure mury więzienia, z którego udało się uciec tylko tytułowemu bohaterowi książki Aleksandra Dumasa – hrabiemu Monte Christo. Najpierw kilka uwag na temat niemiłych praktyk kelnerów, bo możemy paść ich ofiarami.
Jak nie dać się nabić w butelkę
Cudzoziemcy, tym bardziej ci, którzy niezbyt dobrze sobie radzą z językiem Moliera i Zinedine’a Zidane’a, są szczególnie narażeni na drobne „gierki” kelnerów, będących na bakier z etyką zawodową. Pierwsza zasada: starannie przestudiuj menu. Tanie zestawy dań są proponowane w dni robocze, ale już nie w weekendy, w święta czy wieczorem. Trzeba też zwrócić uwagę na zapisek: „fait maison”, czyli „domowej roboty”. To będzie więcej kosztowało, ale mamy pewność, że jemy kalmary miejscowe, przyrządzone w tutejszej kuchni, a nie mrożone, importowane z Patagonii. „Kranówka” powinna być za darmo, ale zdarza się, że dolicza się ją do rachunku jako… wodę mineralną. Uwaga na kartę win! Zamawiacie wyborne Co^tes du Rhone za 16 euro, a na rachunku widnieje dwa razy tyle, bo ta pierwsza cena dotyczyła… połowy butelki. Wreszcie tak zwany „podwodny trik”. Na talerzyku podano monety, na nich ułożono rachunek, a na nim banknoty. Pośpiech bądź niefrasobliwość sprawiają, że to po nie sięgamy, a kelnerowi zostaje sowite „wynagrodzenie” w bilonie. Napiwki są we Francji wkalkulowane w cenę, bo inaczej kelner nic by nie dostał. No, a teraz do stołu, pod rozłożonymi rękoma ogromnej figury Matki Bożej Nieustającej Pomocy, królującej z wieży bazyliki na wzgórzu nad Marsylią, wyspami i morzem.
Stary Port
W tym urokliwym miejscu, nasyconym czarującą atmosferą morskiej przygody, można świetnie zjeść, ale uwaga na ceny. Za legendarną marsylską zupę rybną można zapłacić od 19 do 80 euro! Kiedyś było to danie ubogich rybaków. Do kociołka wrzucali te rybki, których nie udało im się sprzedać na targu w Vieux Port – Starym Porcie. Dzisiaj bouillabaisse stała się potrawą słynną i dosyć drogą, ale być w Marsylii i jej nie spróbować – to nie do pomyślenia!
Najlepiej jest to zrobić w La Mariniére, wciśniętej w kąt placu na nadbrzeżu restauracji, gdzie podają La Marseillaise – za 24 euro zupę z pięciu gatunków ryb – żabnicy, węgorza morskiego, merlana, kiełbia, czerwonego smokowca, z omułkami i ziemniakami. Dalej La Marseillaise Royale za 28 euro, w której omułki zastąpiono dużymi krewetkami – gambasami, La Pecheur – zupa rybaka – klasyka tego gatunku za 18 euro i wreszcie za 16 La Marmite du Pecheur, czyli garnek rybaka, z filetami ryb z gatunku „jak popadło”. Do wszystkich – rouille – obowiązkowy sos z chili i z czosnkiem oraz grzanki.
Kelnerka zawiązała mi na szyi plastikowy śliniaczek z kieszonką jak u niemowlaka i postawiła talerz z pachnącą szafranem potrawą, a do tego skrzące się kropelkami rosy białe wino Viognier znad Rodanu.