X

Wyszukiwarka portalu iFrancja

Atuona, żółty dom rozkoszy

Artykuł wprowadzono: 20 maja 2023




Brzmi jak tytuł spektaklu o egzotycznym edenie, o tęsknocie za rajem utraconym. Bo życie i sztuka Gauguina takim spektaklem były. Tak odległym od nadsekwańskiej codzienności jak Paryż od tropików mórz południowych. Spektaklem zaklinania niemożliwego w wielkie malarstwo. Malarz zmarł w maju, 120 lat temu, na wyspie Hiva Oa, w osadzie Atuona, na środku Pacyfiku. Zostawił artystyczny testament: Skąd przychodzimy? kim jesteśmy? dokąd zmierzamy?

Gauguin porzucił kulturę europejską, odciął się od niej. Szukał czystej inspiracji, idąc drogą jedności życia i sztuki, drogą wolności tworzenia, bez estetycznych dogmatów, szkół, kierunków. Pociągały go kultury egzotyczne, może dlatego, że jego matka była pochodzenia peruwiańskiego, a on sam, choć urodził się w Paryżu, lata dziecięce spędził w Limie i już do końca życia słuchał dyktatu dzieciństwa, tamtego zapachu, tamtego koloru (wtedy zmarł jego ojciec). Do Paryża wrócił jako kilkunastoletni młodzieniec naznaczony nostalgią za światem „dobrych dzikusów”, światem nieskażonym cywilizacją. Szukał, uciekał, gonił. Zawsze dalej, zawsze gdzie indziej: Bretania, Panama, Brazylia, Nowa Zelandia, Martynika, Madagaskar. Zaciągnął się na statek i popłynął w trzynastomiesięczny rejs dookoła świata. Innych horyzontów szukał.

W Paryżu wynajął atelier w okolicy rue Vaugirard. Malował, rzeźbił, wyrzynał grawiury. Ubrany ekscentrycznie włóczył się ulicami, manifestując niechęć do mieszczańskiego życia. Przystał do bohemy symbolistów, którzy wieczorami, co wtorek, spotykali się u Mallarmégo. Pili, czytali wiersze. Miał 43 lata, kiedy postanowił wszystko rzucić i podążyć śladem utraconego raju. Zostawił żonę, pięcioro dzieci, przyjaciół. Dachy Paryża zamienił na dachy pokryte liśćmi bananowca. Przyjaciele pożegnali go hucznie w Café Wolter przy placu Odeonu. Wznoszono toasty za powrót. Wyjechał nocnym pociągiem. Obrał kurs na Tahiti i… po dwóch latach wrócił: chory, samotny, bez pieniędzy. Jeszcze raz spróbował i już nie wrócił.

Na placu Odeonu od dawna nie ma Café Wolter. Usiadłem w innej café, by zajrzeć do autobiograficznej książki Gauguina Noa Noa, napisanej na Tahiti. Na Tahiti raju nie znalazł. Może przyjechał za późno: kolonizatorzy i misjonarze zdążyli zniszczyć miejscowe zwyczaje. A może ten raj istniał tylko w jego wyobraźni, raj, dla którego po latach poszukiwań wypracował artystyczną formę w swojej sztuce. Wykorzystał ikonograficzne odniesienia, które widział w muzeum w Auckland, gdzie robił szkice maoryskiej kolekcji. Zawarł je w późniejszych motywach polinezyjskich obrazów, intensywnych, wizyjnych, ciepłych, naznaczonych osobliwą symboliką, kolorem, prostotą.

Jego tahitańskie półnagie postacie są poza czasem. Zamknięte przez góry i morze są częścią pejzażu: żółtego, niebieskiego, zielonego, gdzie nic nie jest naznaczone ręką człowieka. Przypominają egipskie reliefy. Na Tahiti Gauguin odnalazł swój styl. Odrzucił dekadencję i krępujący racjonalizm. Zmienił sposób patrzenia na sztukę, na świat, wypracował własną oryginalność. Jeden z obrazów nazwał Nevermore Tahiti, tytuł przywoływał pożegnalną biesiadę w Café Wolter, gdzie recytowano poemat Poego o tym samym tytule – poemat o złej wróżbie.

Ostatnią przygodą życia malarza była podróż na Markizy. Zamieszkał w osadzie Atuona, na wyspie Hiva Oa, w „żółtym domu rozkoszy”, tak go nazwał. Dogorywał tam w oparach alkoholu, farb, zapachu dziewczyn. Próbował popełnić samobójstwo. Jak zranione zwierzę poszedł w góry się zabić. Zażył arszenik, ale… obudził się w szpitalu, ciężko chory. Załamał się skazany za oszustwo podatkowe na trzy miesiące więzienia i tysiąc franków grzywny. – To mnie zabija – zanotował w Noa Noa. – Myślałem, że dokonam żywota w spokoju, a zrobiono ze mnie kryminalistę.

I tak się kończy halucynogenna podróż Paula Gauguina do kresu tropikalnej nocy. Zostawił po sobie setkę arcydzieł i setki butelek po rumie. Zmarł na zawał serca, samotny, wyniszczony przez syfilis. Miał niespełna 55 lat bez jednego ulubionego miesiąca, czerwca. Leży pod wysokim krzyżem cmentarza Calvaire górującym nad osadą Atuona. Jak na „Autoportrecie z żółtym Chrystusem”, namalowanym jeszcze w Paryżu, ma ten krzyż po swej prawej stronie. Śpi wysoko, gdzie kwitną hibiskusy, gdzie rozciąga się wspaniały widok na zatokę. Śni o młodych vahinach, o raju odzyskanym. Przy jego grobie, pod rozłożystym migdałowcem, stoi figurka Oviri (dzikiej), wyobrażenie śmierci o wielkich pustych oczach. Obojętna na piękno tego świata. Malarz nazwał ją „Zabójczynią”. Chciał, by pilnowała jego grobu. Pilnuje.

Nie wiadomo, czy zdążył przeczytać ostatni list z Paryża od młodego przyjaciela, podróżnika Henry’ego de Mon­freida: „Wiesz, stałeś się artystą niesłychanym, już legendarnym, co to na środku Oceanu maluje obrazy burzące wszystko, dzieła, które czynią z ciebie wielkiego malarza; ty już przeszedłeś do historii sztuki”.

Dopiero po śmierci został doceniony. Inspirowali się nim Matisse, van Gogh, Picasso, Braque, Munch… Obrazy Gauguina nabrały „rajskiej” wartości. Jeden z nich Nafea Faa Ipoipo (Czy wyjdziesz za mnie?) nabyła w 2015 roku siostra emira Kataru za 210 milionów dolarów. To czwarta najwyższa kwota, za jaką kiedykolwiek sprzedano dzieło sztuki. A więc:.. kim jesteśmy? dokąd zmierzamy?

Leszek Turkiewicz




Najpopularniejsze

Zobacz także




Wydarzenia

Ogłoszenia