Zakochani z ogrodu róż
przez
, 12 lutego 2012 o 10:30 (2317 Odwiedzin)
Zatrzymują się przed „Adamem”, „Ewą” i „Orfeuszem”, wpatrują w „Bramę piekieł”. Są jak żywe kopie „Pocałunku”, innej rzeźby Rodina, kiedy wtulają w siebie zmarznięte ciała, całują, zaklinają swą bliskością nieprzyjazną im mroźną rzeczywistość. Czasem dotykają szaleństwa i wtedy przestają być sobą, a stają się zabawką instynktów, zmysłów, miłosnej chemii natury. Dużo ich w ogrodzie róż przy pałacu Biron, paryskiej siedzibie Muzeum Auguste’a Rodinea.
To zakochani, którzy po krótkim publicznym pokazie french kiss w plenerze zimnego ogrodu róż wracają pod ciepły dach pałacu Biron, gdzie odbywa się wystawa erotycznych rysunków i akwarel Rodina (do 1 kwietnia). Intymne, naturalistyczno-oniryczne uniwersum francuskiego Michała Anioła tworzy ponad 300 arkuszy papieru pokrytych zmysłowymi konturami kobiecego ciała sprzed wieku. Autor „Myśliciela” i „Ręki Boga” często szukał inspiracji w ciałach młodych kochanek. Kolekcjonował je, kobiety proste i wyrafinowane, arystokratki, modelki, uczennice. Najbardziej znane to praczka Rose Beuret, z którą przeżył kilkadziesiąt lat i ożenił rok przed jej śmiercią oraz najsłynniejsza z jego uczennic, rzeźbiarka Camille Claudel, która po rozstaniu z nim, tonąc w szaleństwie i alkoholu, trafiła do zakładu dla obłąkanych, gdzie dokonała żywota w anonimowym grobie. Była i Polka, Zosia Postolska, także jego uczennica, od której szwagra, bankiera, artysta pożyczał spore kwoty pieniędzy.
No cóż – pożądanie, namiętność i żądza dodają skrzydeł sztuce, szczególnie tej, która jest formą odpowiedzi na seksualny apetyt artysty. Więc?... Więc za przykładem zziębniętych zakochanych i my wracajmy do tak ponętnie zastawionego stołu, czyli na paryską wystawę wielkiego smakosza kobiet Auguste’a Rodinea. Jego piórko i ołówek pożądliwie dotykają ciał modelek, odkrywają ich najmniejsze pofałdowania, muskają plecy, ślizgają się między subtelnymi napięciami kapryszącej lubieżności. Tak dotykane kobiety przyjmują dość akrobatyczne, ale i bardziej naturalne pozycje. Kurczą się, przeciągają, wiją, pokazują twarz, patrzą nam w oczy, spuszczają wzrok, tulą głowę w cień poduszki, krzyżują ręce, podnoszą nogi, siadają, znowu się kładą, pieszczą ramiona, włosy, piersi, otwierają uda, eksponują łono, zamykają oczy, napinają lędźwie, podnoszą biodra i pośladki, skręcają się w lewo, w prawo, unoszą, opadają. Nie wszystkie są nagie, niektóre w bieliźnie lub na wpół nagie, inne okryte barwną plamą sukienki.
Pod miękkim ołówkiem Rodina kielichy kobiecych ciał jakby wilgotnieją, czekając na wypełnienie. Są w pełnej seksualnej dyspozycji, choć nie ma w tym ani obscenicznego stygmatu, ani ekshibicjonizmu, a jedynie swoista nieuchronność erotycznych doznań zamkniętych w kokonie dziewczęcych ciał. Wirtuozeria ołówka jakby nastraja kobiecy instrument, który przywołuje metaforę otwierającego się pejzażu, sprzęgniętego z anatomią ciała. Rozwiewają się chmury, rozpraszają mgławice, pojawia mityczne źródło wszystkiego. W końcu ciała nikną, przemijają jak zaspokojona żądza. Nikną wraz z niewyraźną kreską rysunku, blednącą w pustce kruchego papieru.
Ale zakochani zostają. Znowu idą pod „Ewę”, „Orfeusza” lub „Bramę piekieł”, a miłość wynurza się z ich spojrzeń, słów i dotyku. Miłość to magiczne, przebiegłe słowo. Wszystkie historie są miłosne, bo i wszystko jest z miłości, tej wzniosłej, ale i tej wypaczonej lub stłumionej. Nie wiemy, skąd się ona bierze, ale zawsze rodzi się na nowo, a wtedy nawet zakochana kurtyzana ma coś z dziewiczej niewinności, a Casanova z naiwnego kochanka. Brniemy za nią wciąż tą samą drogą, łudząc się, że jest niepowtarzalna, zapominając, że idziemy szlakiem utartym przez miliony innych kochanków. I nikt na tej drodze nie jest zwolniony z obowiązku podobania się, uwodzenia. To fortel natury, nad którym czuwają religie, nauka, sztuka, media, biznes, reklama. Daremnie, bo w miłości nie ma postępu, ona zawsze pozostaje w sferze nieoczekiwanego.
Miłość ucieleśnia cały zamęt naszego życia. Sto lat po Rodinie stała się rodzajem eksperymentalnego laboratorium, w którym szybko triumfuje i jeszcze szybciej upada. Jest wszędzie, ale coraz trudniej jej zagrzać miejsce na dłużej, bo zmienia się w swoistą konsumpcję, zachciankę, jednorazowe lub kilkakrotne użycie. Budowanie życia we dwoje nigdy nie było tak proste i trudne zarazem. Słychać głosy uczonych kochanków o miłości jako globalnej ideologii albo rodzaju inwestycji, która jak każda inwestycja oczekuje szybkiego zysku, a przynajmniej zwrotu poniesionych nakładów. Korzystają z tego walentynkowe kampanie reklamowe, prześcigające się w wyrafinowanych strategiach, kuszących miłością bez tabu, granic, zahamowań. W Dniu Zakochanych wyraźnie przyspiesza ta erotyczna machina: w mediach, sklepach, restauracjach. Rośnie podniecenie, czemu Paryż sprzyja nawet w swych zimnych ogrodach bez róż.
Leszek Turkiewicz
![]()