Nagłe odosobnienie
przez
, 03 marca 2012 o 22:14 (3230 Odwiedzin)
Ma miejsce na Montparnassie, w modnym muzeum Fundacji Cartiera na rzecz Sztuki Współczesnej. Za sprawą szczególnej wystawy, co łączy zrozumiałe z niezrozumiałym, sztukę z nauką, a zwłaszcza z królową nauk – matematyką.
„Matematyka – nagłe odosobnienie” – to tytuł paryskiej ekspozycji, zaczerpnięty z książki „Zbiory i siewy: refleksje i przesłanie byłego matematyka” Aleksandra Grothendiecka, jednego z największych w XX wieku, który u szczytu sławy w 1991 roku zrezygnował z kariery naukowej i zapadł się gdzieś na pustkowiu w Pirenejach. Unika kontaktów ze światem, hoduje kozy, poszukuje jasności w dolinach przestrzennych, wychodząc samotnie na spotkanie z ostatecznym.
Porzucił Paryż uchodzący za jedno z ostatnich miejsc skutecznie opierających się drenażowi wybitnych matematyków za ocean. Królowa nauk ma nad Sekwaną bogatą tradycję. To tutaj w 1900 roku David Hilbert postawił serię 23 problemów, stanowiących wyzwanie XX wieku. To tutaj sto lat później Fundacja Landona Claya sformułowała „siedem (matematycznych) tajemnic nowego tysiąclecia”, wyznaczając nagrodę po milionie dolarów za rozwiązanie każdej z nich. To tutaj mieszka i pracuje najwięcej laureatów Medalu Fieldsa, najbardziej prestiżowej nagrody rangi Nobla, którego w matematyce się nie przyznaje z woli Alfreda Nobla. Powód jest banalny i stary jak świat – miłość. Wiarołomna kochanka, Sophie Hess, zdradzała Nobla z matematykiem Magnusem Göstą Mittag-Lefflerem, więc upokorzona męskość wynalazcy dynamitu kazała zemścić się na matematykach, wykluczając ich z Nagrody Nobla. Medal Fieldsa nosi imię matematyka Johna Charlesa Fieldsa, przyjaciela kochliwego Mittag-Lefflera, przyznawany jest co cztery lata przez Unię Matematyków podczas ich międzynarodowych kongresów.
Oczywiście Grothendieck dostał Fieldsa, jak kilku innych matematyków, którzy razem z przedstawicielami różnych dziedzin sztuki próbują w Fundacji Cartiera przeobrazić abstrakcyjną myśl matematyki w doświadczenie bardziej realne, w intelektualno-estetyczną wystawę. „Matematyczny pejzaż”, „Matematyczne niebo Poincarégo”, „Mikrokosmos, makrokosmos i źródło czasu” – to tytuły jej niektórych działów. Ostatni wykorzystuje najnowsze dane wielkiego zderzacza hadronów pod Genewą (LHC) oraz satelity Plancka, unaocznia też znaczenie matematycznych modeli w oddzielaniu znanego od nieznanego. Jest także „Sala czterech tajemnic świata”, czyli natury praw fizyki, życia, mózgu i struktury matematycznej – efekt współpracy francusko-rosyjskiego matematyka Mishy Gromova i filmowca Davida Lyncha, którego animowane filmy: „Wszechświat począwszy od zera” albo „Matematyczny ogień” ilustrują tę „tajemnicę rzeczy” przynależną królowej nauk.
Jeden, zero, nieskończoność – tryptyk, na którym opiera się cała „magia” liczb. Jeden to absolutna jednostkowość, która stała się liczbą pierwszą, zero – wszechmocne nic, a nieskończoność bywa kojarzona z Bogiem, jak litera alef, jaką wybrał Georg Cantor dla oznaczenia swoich nieskończoności. Ostrzegał przy tym, że nic nie może nas zatrzymać w powoływaniu nowych liczb. Każda z osobna jest skończona, a wszystkie są nieskończone, pisał św. Augustyn. Dziś liczba jest wszędzie, 10 znaków wystarcza dla przedstawienia wszystkich liczb świata. Mówi się nawet o dyktaturze liczb. A zaczęło się w pierwszym okresie cywilizacji, epoce paleolitu, kiedy ludzie nauczyli się zachowywać liczby, jak nauczyli się podtrzymywać ogień. Minęło 30 tys. lat i ciągle nie wiemy, kiedy i jak liczba rodzi się w umyśle człowieka – wiemy tylko, że wcześniej jej nie było, a później jest (Jean Piaget). Czyżby Bóg stworzył liczby naturalne, a ludzie zrobili resztę, jak twierdził matematyk Leopold Kronecker?
Oglądając paryską wystawę, myślę o jednym z nielicznych Polaków, którzy byli najbliżej Medalu Fieldsa – Ryszardzie Komorowskim. W 1998 roku. Timothy Gowers otrzymał to wyróżnienie za wynik w znaczący sposób opierający się na pracy Polaka, co podkreślił, odbierając nagrodę. Z Ryśkiem łączyła mnie młodzieńcza przyjaźń, która przetrwała całe życie (umarł przedwcześnie). Zajmował się geometrią przestrzeni Banacha, choć nie od razu doceniono jego matematyczny talent. Po studiach pracował z dziećmi z zespołem Downa i dopiero w Kanadzie zrobił doktorat. Gdy prowadził gościnne seminaria na paryskim uniwersytecie Jussieu, zatrzymywał się u mnie i przy dźwiękach gitary (był też dobrym gitarzystą) opowiadał o Grothendiecku i jego zmaganiach z harmonią ukrytą pod powierzchnią rzeczy, o hipotezie continuum, o próbach Gödla przeprowadzenia matematycznego dowodu istnienia Boga. Niewiele rozumiałem, poza ogólnymi ideami, ale najbardziej podobała mi się teoria o nieuchronnej ewolucji wszechświata, a nawet wielu wszechświatów, byśmy mogli się spotkać i napić wina nad Sekwaną.
Gödel, Cantor, inni geniusze matematyki za cenę utraty zmysłów (u pierwszego nasilały się objawy paranoi, drugi spędził miesiące w zakładach dla obłąkanych) dowodzili, że pewne prawdy na zawsze pozostaną otwarte. Ich istoty nie da się pojąć, bo są niedostępne dla naszego umysłu. W matematyce nie ma jednej nieskończoności, lecz cała ich hierarchia, też nieskończona. Więcej: w matematyce nieskończoność zawiera pustkę. Jak Bóg nicość. Tam idziemy. W to nagłe odosobnienie Grothendiecka.
Leszek Turkiewicz