X

Wyszukiwarka portalu iFrancja

Paryski nie-co-dziennik: Smok u koguta, czyli Rok Kozy albo Rok Owcy – Tygodnik Angora

Artykuł wprowadzono: 21 lutego 2015




Nie, to nie Folwark zwierzęcy George’a Orwella paradujący po paryskich ulicach z okazji 65. rocznicy śmierci pisarza. To Paryż 19 lutego Anno Domini 2015, świętujący Nowy Rok Chiński. Pokazy sztucznych ogni, eksplozje petard i fajerwerków, tańce lwów, korowody ludzi z kilkunastometrową kukłą smoka. Powitanie Roku kozy (niektórzy twierdzą, że Rok Owcy) potrwa dwa tygodnie i skończy się Świętem Latarni.


500 tys. małych Chińczyków i ja, i ja, i ja… – śpiewał proroczy przebój Jacques Dutronc. Tylu ich dziś we Francji. Przed dekadą jako jedyna mniejszość narodowa na kilka godzin opanowali całą francuską „drogę triumfalną”, by defilując Polami Elizejskimi, witać Rok Małpy. Miejscowy kogut tylko nastroszył grzebień i zapiał: Ils sont forts ces Chinois (Mocni są ci Chińczycy). Mocni!

Drugie mocarstwo wyłamało się z wielobiegunowej wizji świata, za jakim opowiada się Francja – tradycyjnie krnąbrna wobec amerykańskiego przywództwa. Znamiennym tego przejawem może być nowy termin – Chinoameryka – wskazujący na dwie potęgi, no i apel prezydenta Hollande’a: „Nie każcie nam między sobą wybierać”. Chiny to fabryka świata. Słowo Chińczyk wywołuje u paryżan skojarzenia: dyskretni, pracowici, przebiegli, wszystko wykupią, pożrą nas, mają własny system finansowego wsparcia, przejmują kontrolę już nie tylko nad branżą tekstylną. Poza paryskimi Chinatown w XIII dzielnicy i na Bellville’u coraz ich więcej w II i III dzielnicy, a i kolejne kwartały miasta stają się chińskie.

Wychodzę ze stacji metra Porte d’Ivry i idę za odgłosem bębnów. Mijam trzydziestopiętrowe mrówkowce przeludnione tysiącami Chińczyków. Wieżowce noszą nazwy miast olimpijskich: Olimpia, Ateny, Sapporo, Meksyk, Grenoble. Otwiera się mroczny pasaż Disque, który jest częścią krwiobiegu Olympiades, sieci podziemnych ulic. Zatłuszczone betonowe mury mają w sobie coś złowieszczego, jakby wyjęte z czarnego amerykańskiego kina. W miejscu nieistniejącego dworca ślady peronów i tory. Stosy ryżu, owoców, egzotycznych warzyw. Odgłosy bębnów. Ulice ozdobiono totemami i lampionami. Pierwsze symbolizują znaki chińskiego zodiaku, drugie – dobroczynną moc, szczęście i radość, a ich czerwone światło podtrzymuje życie. Setki sklepów, butików, restauracji, niektóre z dachami jak pagody. Na szyldach chińskie ideogramy. Ścisk, zachwyt, aplauz dla przesuwających się makiet cyklopowych ryb, tancerzy, akrobatów, wojowników kung-fu.

To gdzieś tutaj następca Mao Zedonga, Deng Xiaoping, inicjator otwarcia Chin na gospodarkę rynkową, uczył się kapitalizmu, obserwując w działaniu biznesowe talenty swych rodaków. Realizacja jego złotych myśli – w rodzaju: Nieważne, czy kot jest czarny, czy biały, byle łowił myszy; albo: Szukajcie prawdy w faktach; bogaćcie się – zreformowała i otworzyła Państwo Środka na świat. Smok chiński, dawny władca deszczu i pogody, zaczął zionąć nowym ogniem, zmieniając się we władcę gospodarczej mocy. Na Zachodzie jest narodowym symbolem Chin, ale u siebie już niekoniecznie, a to ze względu na monarchistyczne i agresywne konotacje budzące wojenne skojarzenia, niezgodne z chińskim oficjalnym politycznym modelem opartym na utopijnej koncepcji harmonii na świecie, wspólnym rozwoju i braku przegranych, jaki spektakularnie przeciwstawiają Ameryce. Z tego powodu w roli narodowego symbolu chętniej widzą wielką pandę niż smoka.

Chiny jeszcze nie są gotowe przewodzić światu, ale i nie bardzo chcą. W ich interesie jest jak najdłuższe niebranie odpowiedzialności za liderowanie światu. Przy czym ten wschodzący hegemon wcale nie uważa się za potęgę rosnącą, ale powracającą na przywódczą pozycję po wielowiekowej nieobecności. Na pełne przywództwo mają czas, dużo czasu. Są cierpliwi i posłuszni nakazowi Denga: „Ukrywajcie nasze możliwości i czekajcie na właściwy moment. Najmądrzejszą postawą jest czujna bierność, pozwolenie przeciwnikowi na popełnienie fatalnych dla niego błędów”. Czas im sprzyja. Kalendarz chiński nie liczy lat w jednym ciągu, ale w 60-letnich cyklach, potomkowie smoka wiedzą, że cykl China Pax, kraju starszego niż historia, prędzej czy później nadejdzie. To nieuniknione.

Dalej idę za odgłosem bębnów. Skręcam w ulicę Pointe d’Ivry wychodzącą na aleję Choisy, obok kościoła Saint-Hippolyte. Jego wieża z dzwonnicą jednoczy dwie chrześcijańskie wspólnoty: francuską i chińską. Wzdłuż lewego muru świątyni wije się wąskie przejście niczym wężowaty smok, które prowadzi do skromnego, nietypowego architektonicznie kościoła Notre Dame de Chine. Do świątyni Matki Boskiej Chińskiej wchodzi się przez ying i yang zaklęte w formie wklęsłych drzwi przechodzących w wypukłość ściany. Twarde kąty ustępują łagodnym owalom. Rzuca się w oczy miękka krzywizna ścian i krągłe gzymsy sufitu, z którego opadają czerwone lampiony na falujące linie siedmiu rzędów półokrągłych ławek. Dzieci się bawią, młodzi śpiewają przy akompaniamencie gitary, starsi pozdrawiają, uśmiechają się, wymieniają krótkie uwagi. Słowem: wolność, równość, braterstwo – i koguta, i smoka. Wszystkie zwierzęta są równe, wiadomo, choć niektóre równiejsze, nad czym czuwa Oko Sprawiedliwego Brata.
Szczęśliwego Roku Kozy! Kukuryku! Meee!




Najpopularniejsze

Zobacz także




Wydarzenia

Ogłoszenia