X

Wyszukiwarka portalu iFrancja

Alchemik wolności – Paryski nie-co-dziennik

Artykuł wprowadzono: 14 października 2017




Widmo wolności krąży po Paryżu. Nie to tytułowe z filmu Buñuela. Również nie macronizmu albo promiskuityzmu czy innego „izmu”. Ale wolności autentycznej, zmysłowej, dzikiej. Tak odległej od nadsekwańskiej codzienności jak Paryż od tropików mórz południowych. Jest obecne w Grand Palais i „Ogrodzie sekretnym” Jacquemart André, w kinach i księgarniach. A imię jego GAUGUIN.





Życie i sztuka Gauguina to wielki spektakl wolności, daleki od estetycznych, moralnych, politycznych kodeksów, od cywilizowanej Europy, stawiający czoła samotności, biedzie, chorobie. – Mój dom to Przestrzeń – Wolność! Spektakl o dalekich halucynogennych podróżach, tęsknocie za utraconym rajem, zaklinaniu niemożliwego w wielkie malarstwo. „Alchemik Gauguin. Zaproszenie do podróży!” – to wielka retrospektywa malarza, wydarzenie paryskiej jesieni, które od 11 października zachwyca w Grand Palais. Z kolei jego mini­retrospektywa – w dialogu z dziełami Degasa, Cézanne’a, Moneta, Renoira, Matisse’a – gości w Muzeum Jacque­mart André. Na ekrany kin francuskich wszedł film – „Gauguin, podróż na Tahiti” z tytułową rolą Vincenta Cassela, a w księgarniach pojawiły się albumy i książki o Gauguinie i samego Gauguina o jego artystycznych podróżach (Noa Noa, Oviri…). Wszędzie „Gauguin”. I tu też już siedem razy powtórzony, a to dopiero drugi akapit nie-co-dziennika. Idźmy dalej za tym oszalałym z wolności Francuzem, kończąc ów akapit jego słowami: – Z wszystkich zwierząt to człowiek jest najmniej logiczny, najmniej wie, czego chce, i najwięcej popełnia niedorzeczności. Na Tahiti mówią: No Atou, co znaczy „mam to gdzieś”, ale i „naturalność”, i „spokój doskonały”. Więc często powtarzam – No Atou.

Paul Gauguin (1848 – 1903) urodził się w Paryżu, ale lata dziecięce spędził w Limie. Do końca życia słuchał dyktatu swego egzotycznego dzieciństwa, które nigdy w nim nie umarło. Jego dorosłość była jedynie powiewem tamtego zapachu, koloru. Do Paryża wrócił naznaczony nostalgią za światem „dobrych dzikusów”, światem nieskażonym cywilizacją. Szukał, uciekał… zawsze dalej, zawsze gdzie indziej: Bretania, Panama, Brazylia, Martynika, Madagaskar, Nowa Zelandia. Zaciągnął się na statek i popłynął dookoła świata. Innych szukał horyzontów. Chciał iść drogą jedności życia i sztuki, pełnej wolności tworzenia bez dogmatów, szkół, kierunków. W Paryżu wynajął atelier w okolicy Vaugirard. Malował, rzeźbił, wyrzynał grawiury. Włóczył się ulicami, manifestując niechęć do mieszczańskiego życia. Miał już 43 lata, kiedy postanowił wszystko porzucić – żonę, pięcioro dzieci, przyjaciół. Dachy Paryża zamienić na dachy z pandanu i liści bananowca. Obrał kurs na Tahiti. I… po dwóch latach wrócił: chory, samotny, bez pieniędzy. Spróbował raz jeszcze. Już nie wrócił.

Malarstwo Gauguina jest ciepłe, intensywne, wizyjne. Naznaczone osobliwą symboliką, kolorem, monumentalną prostotą kompozycji. Jego półnagie postacie są bezczasowe, zamknięte przez góry i morze. Przypominają egipskie reliefy. Są częścią pejzażu: żółtego, niebieskiego, zielonego. Na Tahiti odnalazł oryginalną czystość swej sztuki. Odrzucił dekadencję i krępujący racjonalizm. Zmienił sposób patrzenia na sztukę, świat, życie. Jeden z obrazów nazwał „Nevermore, Tahiti”. Tym tytułem przywoływał huczne pożegnanie w nieistniejącej już Café Wolter na placu Odeon. Wtedy Mallarmé recytował poemat Poego o tym tytule, poemat o złej wróżbie. Gauguin próbował popełnić samobójstwo. Jak zranione zwierzę poszedł w góry, żeby się zabić. Wziął arszenik… Przeżył. Obudził się w szpitalu. Polinezyjskie 14-letnie kochanki i muzy jego arcydzieł – Titi, Tehura, Pahura czy Vaeoho – nie nazbyt skutecznie leczyły jego stany depresji.

Ostatnią przygodą życia Gauguina była podróż na Markizy. Zamieszkał w osadzie Atuona, na wyspie Hiva Oa w słynnym Domu Rozkoszy, gdzie gościł tubylców oraz skromną społeczność białych ekscentryków jak on kochających uciechy życia. W oparach alkoholu, farb i zapachu młodych vahin Koke, jak go nazywano, skończył halucynogenną podróż do kresu tropikalnej nocy. Samotny, przez syfilis wyniszczony umarł na zawał serca. Miał 55 lat. Obok artystycznego testamentu: „Skąd przychodzimy, kim jesteśmy, dokąd zmierzamy?” pozostawił setkę innych arcydzieł i… ponad 400 butelek po rumie. „Posępna postać, nieprzyjaciel Boga i wszystkiego, co uczciwe”, podsumował jego życie miejscowy biskup Martin. Ale Chrystus Gauguinowi wybaczył, bo był malarzem jak mało kto przesiąkniętym chrześcijaństwem. Leży pod wysokim krzyżem cmentarza Calvaire, górującym nad całą osadą Atuona. Krzyż ten ma po prawej stronie jak na „Autoportrecie z żółtym Chrystusem” namalowanym jeszcze w Paryżu. Nie wiadomo, czy zdążył przeczytać ostatni list z Paryża od przyjaciela Monfreida: Stałeś się legendarnym malarzem, który ze środka Oceanu przysyła dzieła burzące wszystko; one czynią z ciebie wielkiego artystę. Już przeszedłeś do historii sztuki…

Jego wolny duch krąży po Paryżu, a on sam śpi wysoko, pośród hibiskusów, skąd rozciąga się wspaniały widok na zatokę. Śni o raju odzyskanym. Przy jego grobie, pod rozłożystym migdałowcem stoi figurka Oviri (Dzika), wyobrażenie śmierci o wielkich, pustych oczach. Chciał, by pilnowała grobu. Pilnuje – No Atou, Koke.

Leszek Turkiewicz




Najpopularniejsze

Zobacz także




Wydarzenia

Ogłoszenia