Był sobie ul …
przez
, 25 lutego 2012 o 23:57 (3416 Odwiedzin)
Ule w Paryżu? A i owszem. I to nie jedna pasieka, a co najmniej kilka. Roje pszczół są na dachach Opery Garnier i muzeum Grand Palais, w parku Georges’a Brassensa i w Ogrodzie Luksemburskim. Miodne pszczółki polubiły Paryż. Zdaniem pszczelarza-artysty Nicolasa Geanta jeden paryski ul daje rocznie 50 kg miodu (dla porównania – na wsi 10 – 15 kg). Ale jest zima i paryskie pszczoły jeszcze nie opuszczają uli, więc nim poderwą się do wiosennego, godowego lotu, opowiemy o innym nadsekwańskim ulu, legendarnym „La Ruche”.
Zaczęło się dawno, w 1901 roku, kiedy ukazała się głośna książka Maeterlincka „Życie pszczół”, traktująca o ich fascynującej organizacji społecznej. Pszczoła symbolizowała cząstkę boskiej inteligencji, w co nie wątpił ceniony i modny wówczas rzeźbiarz Alfred Boucher, który dopatrzył się kształtu ula (po francusku la ruche) w pewnej ośmiokątnej rotundzie pawilonu win, wzniesionej przez samego Eiffela z okazji wystawy światowej. Francuz nabył tę konstrukcję „cudów i demonów”, aby urzeczywistnić swe późne marzenie (był już po pięćdziesiątce) – marzenie, by żyć w osmozie z innymi artystami, w swoistej wspólnocie, kolonii, falansterze. Przylepiony do Montparnasse’u „La Ruche” szczelnie wypełnił na trzech piętrach kilkudziesięcioma ciasnymi pracowniami „ulepionymi” na planie trójkąta i oddał do dyspozycji twórcom za symboliczną opłatę, której częstokroć i tak nie wnosili. Na potrzeby swej „pasieki” Boucher dokupił gruntu i wybudował galerię, akademię oraz teatr dla 300 widzów, byleby „beztroskie pszczółki” w symbiozie sztuk wytwarzały swój artystyczny miód, bzykając twórczo w przylegających do wielkiego ula alejach Kwiatów, Miłości i Trzech Muszkieterów i opierając się kaprysom mieszczuchowatej koniunktury, mody, przypadku.
Dla władz francuskich przedsięwzięcie Bouchera miało być paryską Villą Medicis, lecz „La Ruche” nie bardzo chciał dostosować się do tych ambicji i stał się dla Montparnasse’u tym, czym Bateau-Lavoir dla Montmartre’u – przystanią malarzy o pustych brzuchach, wybuchających mieszanką awangardowej sztuki. Oba miejsca, po przeciwległych krańcach miasta, wypełniały niespokojne duchy paryskiej bohemy. W „La Ruche” było ich tak dużo, że sam Boucher nie był w stanie ich zliczyć. Pojawiały się i znikały. Niektóre wpraszały się incognito, ale w stosownym momencie odfruwały i ślad po nich ginął. Przybywali z wszystkich stron świata, więc wrzało tam od wielojęzycznej mowy jak w prawdziwym ulu.
„W «Ulu» tym człowiek albo zdychał, albo wyfruwał sławny” – pisał małomówny emigrant z białoruskiego Witebska, naznaczony piętnem outsidera i dziwaka – Marc Chagall, który zamieszkał w „La Ruche” wiosną 1912 roku, mając 25 lat. „Pamiętam, jak w rosyjskiej pracowni szlochała obrażona modelka, u Włochów brzdąkała gitara i rozlegał się śpiew, Żydzi dyskutowali, a ja siedziałem sam przy lampie naftowej w pracowni wypełnionej obrusami, prześcieradłami i koszulami porwanymi na kawałki. Była druga, trzecia rano. Niebo błękitniało. W oddali ryczały krowy i zarzynane bydło w sąsiedniej rzeźni. Malowałem…”
Rok po Chagallu przyjechał z Wilna do Paryża 20-letni Chaim Soutine i też zainstalował się w „Ulu”. Na początku sobie nie radził. Głodował. Wspominał szczury, które w trakcie malowania kradły mu śledzie. Grzebał po śmietnikach. Był wynędzniały, chorobliwie nieśmiały, próbował nawet się powiesić. Ale przeżył. Przeżył i jak Chagall został sławny i bogaty.
„La Ruche” niemal od samego początku stała się mekką dla artystów, szczególnie z Europy Środkowej i Wschodniej, którzy zostawiali rodziny, przyjaciół, tradycję i przyjeżdżali podbijać stolicę sztuki, często uzbrojeni jedynie w ołówek i pędzel oraz dwa słowa francuskie – „Passage Dantzing”, przy którym stał „Ul”, ich „Villa Medicis”, pozostająca w trwałym konflikcie z codzienną rzeczywistością tej kolonii. Prócz Chagalla i Soutine’a do najzdolniejszych „pszczółek” „La Ruche” należeli: Archipenko, Zadkine, Kisling, Lipchitz, Epstein, Chirico i Léger. Trafiali tam i inni: Japończyk Fujita, Modigliani, także Max Jacob, Apollinaire, Cendrars, Picasso... Ale wtedy nikt jeszcze nie tworzył Szkoły Paryskiej, która z czasem miała rozsławić „Ul” na całym świecie.
Okres malarskiej świetności Montparnasse’u dawno minął, ale „La Ruche” przy pasażu Dantzing nr 2 istnieje do dziś wciśnięty w pierzeję nowych budowli. Uratowany przed wyburzeniem w 1970 roku przez założone stowarzyszenie, którego prezesem był Chagall, jest miejscem pracy dla piątego już pokolenia artystów. Niedawno odnowiony prezentuje się okazale, choć bardziej niż ul przypomina teraz orientalną pagodę; może dlatego jego replika powstała też w Japonii, naprzeciwko góry Fudżi.
Dziś prawdziwe ule zostały obok „La Ruche”, w parku Brassensa, a w nich robotnice i królowe matki cierpliwie czekają na trutnie, pojawiające się w ulu tylko na wiosnę. Wtedy nad dachami Paryża królowe odbędą z trutniami godowy lot, po którym wszyscy wyzioną całą swą energię życiową, jaką pochłania prokreacyjny akt. Widać, wszystko ma swoją cenę – Paryż też.
Leszek Turkiewicz
![]()